28 lat później to zdecydowanie był jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów roku. Patrząc jednak po ruchu w sieci na temat produkcji, to na nową produkcję Danny’ego Boyle’a czekało ogromne grono odbiorców. Nie jest to nic dziwnego, biorąc pod uwagę status poprzednich filmów z serii, które wbiły się mocno do popkultury. Jednak zawsze przy tworzeniu kontynuacji znanej serii po latach pojawiają się wątpliwości, czy można zrobić coś dobrego z uniwersum po długiej rozłące z materiałem. Są przykłady bardzo dobrych produkcji (Blade Runner 2049), jak i tych słabych (Psy 3. W imię zasad). Po zapoznaniu się z najnowszą produkcją Danny’ego Boyle’a mogę spokojnie stwierdzić, że 28 lat później znajdzie się zdecydowanie w tej pierwszej grupie, choć nie obyło się bez mankamentów.
Przede wszystkim omawiany film ma całkiem niezły, bardzo spójny pomysł na fabułę. W poprzednich częściach mieliśmy do czynienia z uciekaniem przed zagrożeniem, szukaniem swojego miejsca w zarażonym świecie. W wypadku nowej produkcji to bezpieczne miejsce w mroku apokalipsy istnieje, ale trzeba jakoś wystawić głównych bohaterów do świata śmierci, epidemii i zagrożenia. To twórcom się udaje, ponieważ ubierają historię w bardzo emocjonalne szaty. A ta warstwa, oparta na więziach międzyludzkich, działa znakomicie. Relacje między tak naprawdę głównym bohaterem Spike’iem a jego ojcem, granym przez Aarona Taylora-Johnsona, czy przede wszystkim między nim a Islą, w którą wciela się Jodie Comer, wypadają bardzo przekonująco. Przede wszystkim również potrafią pociągnąć fabułę, przy tym całkowicie wciągnąć widza, aby przejmował się losami naszej trójki. Szczególnie więź między młodym ocalałym a jego matką wypada znakomicie. Jest wzruszająca, trzymająca w napięciu. Odejmując kwestię zombie-apokalipsy każdy widz może się z nią utożsamić (a przynajmniej zdecydowana większość widzów).
Boyle potrafił stworzyć atmosferę mroku, która oblepia widza niczym smoła. Przy tym jednak nie jestem do końca fanem sposobu kręcenia produkcji. Używanie iPhone’ów być może wygląda bardzo ładnie w dalszych planach. Niestety gdy trzeba zrobić bardziej dynamiczne, bliższe ujęcie w omawianym filmie, nie zrobiło to na mnie wrażenia. Wręcz trochę mnie odbiło od historii. Piszę choćby o sekwencjach strzałów z łuku do zombie, które wyglądają jakby gdzieś na starym magnetowidzie zepsuła się głowica albo jakbyśmy oglądali film w streamingu i nagle zerwało połączenie. Miało to być stylowe, ale ostatecznie, oczywiście tylko w mojej ocenie, nie wyszło w pierwotnym zamiarze. Nie zmienia to faktu, że pewne pomysły inscenizacyjne, jak ten dotyczący ucieczki dwóch głównych bohaterów po grobli przed Alfą, to coś najwyższej próby. Jednak sama atmosfera robi w tych sekwencjach więcej niż sposób podania sceny.
Jeśli chodzi o stronę aktorską, to umieszczenie całej historii na barkach młodziutkiego Alfiego Williamsa wyszło w większości na dobre dla produkcji. Jednak zdarzają się momenty, szczególnie w drugiej połowie, gdzie widać, że młodziak nie wytrzymuje presji, jaka została na niego przeniesiona. Ale ostatecznie jego występ można spokojnie uznać na plus dla filmu. Szkoda, że Aaron Taylor-Johnson nie otrzymał więcej czasu ekranowego. Jeśli chodzi o omawianą produkcję, to jest to zmarnowany potencjał. Mam nadzieję, że w kolejnym filmie otrzyma ciekawszy wątek. Świetnie od początku do końca wypadają natomiast Jodie Comer i Ralph Fiennes. Pierwszej jeszcze nie widziałem w takim rodzaju kreacji. Na początku bałem się, że będzie tylko dodatkiem do fabuły. Na szczęście z biegiem opowieści to się zmieniło i ostatecznie otrzymałem znakomity występ. Fiennes natomiast to klasa sama dla siebie. Pojawia się w filmie na 20 minut i zapada w pamięć jak główny bohater.
28 tygodni później to godny sequel i przykład jak powinno się robić kontynuacje po latach. Poszanowanie dla oryginału, jednak przy tym ogromna autonomia i własny styl. Jest kilka mankamentów, ale koniec końców jestem ciekaw, co będzie dalej.