Nowy “Znachor” już na samym starcie miał pod górkę. Bo jak tu się równać z ikoniczną adaptacją z 1981, którą różne polskie kanały telewizyjne pokazują kilka razy do roku? Dlatego projekt Netflixa na pewno nie uniknie porównań do uwielbianej przez rodaków produkcji. Nie sądzę, aby nowa adaptacja zyskała podobny status kultowości, co poprzednia. Jednak od razu zaznaczę, że dobrze, że powstała, ponieważ wiele osób, szczególnie urodzonych już w XXI wieku, może zapoznać się z tą w wielu wymiarach epicką historią. Tak właściwie na papierze w wspomnianej opowieści jest wszystko, aby zachwycić widza. Doskonale napisane postacie, dobrze nakreślone tło społeczne oraz przede wszystkim emocjonująca do ostatniego momentu historia naszego, tytułowego bohatera. To właściwie powieść, z której powinien powstać film oscarowy. W wypadku produkcji Netflixa tak nie będzie, chociaż daleko mu również do złej produkcji.
Przede wszystkim nową adaptację cechuje jedno słowo – “poprawność” (ale nie ta polityczna). Wszystko zrobione jest w niej bowiem jak należy. Dostajemy wspaniałe zdjęcia, w których możemy zachwycać się krajobrazami polskiej wsi. Na ekranie możemy zobaczyć piękną scenografie i kostiumy, które przenoszą nas w epokę bez żadnego zgrzytu. Scenariusz sprawnie przeprowadza nas z punktu A do punktu B. Pod względem technicznym i aktorskim wszystko się zgadza, jednak cały czas czegoś brakuje. Mimo że wszystko powinno zachwycać, to po zakończeniu seansu miałem wrażenie, że obejrzałem zaledwie poprawną produkcję. I w tym momencie pojawia się mój największy zarzut do omawianego filmu. Bowiem nie ma w nim takiego ładunku emocjonalnego, który sprawiłby, że wzruszyłbym się na seansie i był zachwycony produkcją długo po obejrzeniu. Tak się nie stało. Miałem tylko poczucie , że odbębniłem seans filmu z mojej listy i już nie muszę do niego wracać.
I niestety wspomniane wyżej poczucie zaledwie poprawności i emocjonalnej pustki produkcji Netflixa utrzymuje się przez większość czasu. Doskonałym przykładem jest finał, który powinien niszczyć emocjonalnie i wyciskać łzy. U mnie w głowie pojawiło się tylko zdanie: “No niezła scena, ale może będzie coś jeszcze”. To samo dotyczy wątku miłosnego w filmie. Powinien on wzruszać i trzymać w napięciu, ale szybko przechodzimy z nim do porządku dziennego. Nie zostaje na długo w głowie. Produkcja Netflixa miała wszystko, aby stać się równie kultowa, co jej poprzednik z lat 80. Finalnie otrzymaliśmy dobry film, ale zupełnie pozbawiony pierwiastka, który decydowałby o jego wyjątkowości. Po prostu otrzymaliśmy sprawnie zrobioną produkcję, które idealnie nadaje się, aby obejrzeć ją w weekend z rodziną.
Oprócz strony technicznej (poza jedna sceną, którą CGI całkowicie popsuło – będziecie wiedzieli, o którą chodzi), scenografią i kostiumami, film stoi dwoma bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi. Przede wszystkim Leszek Lichota znakomicie sprawdza się jako Rafał Wilczur/Antoni Kosiba. Po prostu aktor doskonale pasuje do roli wizualnie, ale również dzięki swojej charyzmie potrafi wycisnąć maksimum ze swojej kreacji. Aktor dzieli i rządzi w każdej scenie, w której się pojawia. Drugą, wyróżniającą się osobą jest Maria Kowalska. Aktorka wnosi ogromny urok i lekkość do roli Marysi. Kowalska potrafi oczarować widza z ekranu, ale przy okazji wnosi do swojej kreacji zadziorność. To sprawia, że nie jest tylko damą w opałach, a postacią, która się wyróżnia i daje zapamiętać widzowi.
“Znachor” to film, który miał wszystko, aby stać się produkcją kultową. Jednak twórcy nie skorzystali z tych atutów. To produkcja, która ma sporo plusów, ale również kilka dużych minusów. Ostatecznie Netflixowi wyszła poprawnie zrobiona historia, ale tylko poprawnie.