Gwiezdne wojny: Akolita – welcome to the Dark Side [RECENZJA ODCINKÓW 1-4]

Gwiezdne wojny: Akolita to nowy, serialowy thriller z kultowego uniwersum. Oceniam pierwsze odcinki produkcji bez spoilerów.

Gwiezdne wojny: Akolita
fot. Disney+/Lucasfilm

Thriller kryminalny w uniwersum Gwiezdnych wojen to coś, czego jeszcze do tej pory świat popkultury nie otrzymał. “Gwiezdne wojny: Akolita” to nowy serial, który pragnie wnieść nowy gatunek do przerobionego już na wiele sposobów świata. Do tego w centrum akcji produkcja umieszcza użytkowników ciemnej strony Mocy, by pokazać jak Sithowie mogli rozwijać swoje wpływy pod nosem Jedi w czasach Wielkiej Republiki. Zatem na papierze jest to idea, która mogła zostać przekuta na serial, który wniesie coś świeżego do uniwersum i zapewni sporą rozrywkę i ciekawą historię. Czy tak się stało? Po obejrzeniu pierwszych czterech odcinków, które miałem do dyspozycji, mogę stwierdzić, że twórcy w większości dobrze wywiązali się z powierzonego im zadania. Przede wszystkim bardzo podobało mi się, jak zaprezentowano intrygę z zabójczynią Jedi, od której rozpoczyna się serial. Jest ona naprawdę sprawnie prowadzona przez zespół scenarzystów.

Przede wszystkim showrunnerka Leslye Headland i jej team odpowiedzialny za produkcję potrafią opowiadać wciągającą historię, podrzucać różne tropy widzom, ale nadal utrzymywać najlepsze kąski gdzieś za zasłoną. Nie spoilerując, czwarty, czyli ostatni z udostępnionych dziennikarzom epizodów kończy się w taki sposób, że już nie mogę się doczekać piątego odcinka. Chyba to jest najlepsze jak do tej pory w serialowej intrydze, że Headland i jej scenarzyści potrafią bawić się atmosferą tajemnicy i cały czas utrzymać widza w napięciu. Produkcja ma kilka naprawdę intrygujących wątków dotyczących między innymi bliźniaczek granych przez Amandlę Stenberg (aktorka ujawniła to przed premierą, więc nie jest to spoiler) czy tajemniczego mistrza jednej z nich. Po drodze zdarza się kilka mniejszych spadków tępa, w tym chyba najbardziej widoczny w drugim odcinku. Jednak ostatecznie historia potrafi sprawić, że chce się więcej, jednocześnie już mając za sobą sporo frajdy z śledzenia opowieści w serialu. Omawiany serial póki co stanowi ciekawy misz masz thrillera, historii typu murder mystery, ale również kina nowej przygody. Zatem śmiało można stwierdzić, że jak na razie “Akolita” to interesujący powiew świeżości w świecie Star Wars.

Całość historii jest bardzo dobrze podlana świetnymi scenami akcji. Sekwencje walki przynoszą na myśl stare filmy kung fu. Walka Mae z mistrzem Solem i mistrzynią Indarą, które można było zobaczyć w materiałach promocyjnych serialu, to kawał prawdziwej sztuki speców od choreografii. Szczególnie druga z nich, która rozpoczyna produkcję, robi ogromne wrażenie dbałością o detale i samym scenariuszem starcia. I w tym momencie chciałbym bardzo pochwalić Amandlę Stenberg, która widać, że musiała sporo napracować się, aby wykonać poszczególne akrobacje i elementy choreografii pojedynków. Zresztą młoda aktorka jest jak na razie najsilniejszym punktem całego serialu, jeśli chodzi o postacie. Miała trudne zadanie, aby na ekranie przedstawić dwie, zupełnie różne bohaterki i póki co jej się to udaje. Łapałem się nawet na tym, że zapominałem, że Mae i Oshę gra ta sama aktorka. Stenberg znakomicie wyciąga złożoność każdej z bliźniaczek, mrok drzemiący w obydwu z nich. Jest twardzielką w obydwu wersjach, która sprawia, że lubi się jej postacie, nawet morderczą Mae. Przede wszystkim potrafi unieść ciężar historii na swoich barkach i chwała jej za to.

W tym zadaniu bardzo dobrze Stenberg wspiera na ekranie Lee Jung-jae w roli mistrza Sola. Aktor emanuje swoim spokojem i ciepłem, jednak gdy trzeba włączyć tryb badassa, to nie bierze jeńców i ogląda się to naprawdę dobrze. Mam jednak jak na razie spory problem z postaciami drugoplanowymi. Można je podzielić na dwie grupy. W pierwszej są bohaterowie, którzy próbują wyjść poza średnia, jednak nie mają za bardzo materiału, na którym mogliby się oprzeć. Druga to po prostu słabo napisane i zagrane postacie. W pierwszej znajdziemy Indarę w wykonaniu Carrie-Anne Moss, Jecki, w którą wciela się Dafne Keen czy Qimira granego przez Manny’ego Jacinto. Mają potencjał, jednak póki co jest on niewykorzystywany, szczególnie w przypadku pierwszej z nich. W drugiej grupie znajdziemy między innymi Yorda granego przez Charliego Barnetta czy Vernestrę, w którą wciela się Rebecca Henderson. Oni nic nie wnoszą do opowieści. Mam nadzieję, że to się zmieni w kolejnych odcinkach.

Podsumowując “Gwiezdne wojny: Akolita” to coś nowego i przede wszystkim ciekawego w popularnym uniwersum. W pierwszych czterech odcinkach historia trzyma w napięciu, ma bardzo dobre dwie główne bohaterki oraz świetnie zrealizowane sceny akcji. W tym momencie jestem pozytywnie nastawiony na kolejne epizody.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych