“Kaos” to serial, który w rewizjonistyczny sposób pragnie podejść do już przemielonej przez popkulturę na wszystkie strony mitologii greckiej. Wydaje się, że Charlie Covell, czyli osoba, która dała światu pozytywnie odjechane “The End of the F***ing World” to ktoś idealny do sprostania trudnemu zadaniu, zrobienia czegoś świeżego i szalonego z wspomnianym tematem. Czy tak wyszło? Po obejrzeniu 1. sezony stwierdzam, że nie do końca. Wydaje mi się, że twórcy mieli dużo świetnych pomysłów, jednak gdzieś po drodze zostały one skrócone, zmienione na niekorzyść dla produkcji lub w ogóle usunięte. Nie oznacza to jednak, że w “Kaos” nie ma ciekawych i wciągających rzeczy, bo te również znajdziemy. Dlatego najpierw skupię się na pozytywach produkcji.
Na pewno sam zarys historii i sposób w jaki podjęto temat znanych mitów greckich zasługuje na uznanie. Jest w omawianym serialu kilka prawdziwych perełek. Bardzo podobało mi się choćby ukazanie Mojr jako dziwnych prowadzących quiz show w barze czy Furii jako członkinie gangu motocyklowego. Również zaprezentowanie Hadesu, jako rodzaj dziwnego kurortu zarządzanego przed urzędników zdało egzamin. To zdecydowanie było na plus dla produkcji, bo przede wszystkim było to coś świeżego w dosyć mocno wyeksploatowanym temacie. Najjaśniejszym punktem jednak wydaje się być postać Zeusa, ale to raczej za sprawą ogromnej charyzmy Jeffa Goldbluma. Chyba do tej pory nie spotkałem się ze słabą kreacją tego aktora. Przez cały seans czułem bijący od niego vibe Homelandera z “The Boys”. Goldblum doskonale sprawdził się w tej dziwnej, psychopatycznej i paranoicznej wersji najważniejszego boga mitologii greckiej.
Mam jednak ogromny problem z tym, że “Kaos” jest produkcją, która tak naprawdę nie wie czym chce być. Jest mieszaniną gatunków, jednak w każdym odcinku miałem wrażenie, że żadna z części składowych tego miszmaszu nie gra do tej samej bramki. Twórcy wrzucili trochę czarnej komedii, trochę romansu, trochę fantasy, trochę satyry społecznej. Jednak wszystko to jakby było z innej parafii. Zrobić produkcję będącą gatunkowym miksem jest bardzo ciężko. Dziwi to tym bardziej, ponieważ wspomniane wcześniej “The End of the F***ing World” również pod dowództwem Covell znakomicie wykonało zadanie łączenia w sobie gatunków. Niestety w tym przypadku projekt zalicza wtopę. Nie stoi mocno na swoich nogach i niestety kilka razy bardzo boleśnie wywala się pod naporem własnych słabości. Były dobre próby, ale ostatecznie wyszedł z tego niesmaczny koktajl, gdzie każdy składnik wyklucza się z innymi.
Niestety serial nie za bardzo trafił również w dziesiątkę z obsadzeniem poszczególnych ról. To objawia się w dwóch wariantach. Aktor lub aktorka albo nie czują kompletnie swojej postaci lub potencjał ich talentu zostaje kompletnie zmarnowany na etapie słabo napisanej bohaterki lub bohatera. W tej pierwszej kategorii znajdziemy między innymi Aurorę Perrineau jako Riddy oraz Misię Butlera jako Kajneusa. W żadnym momencie nie za bardzo mogłem podążać za ich postaciami i im kibicować. Działo się to z prostej przyczyny – nie byli oni za grosz przekonujący w swoich kreacjach. W drugiej kategorii znajdziemy między innymi Davida Thewlisa jako Hadesa. Dawno nie widziałem tak zmarnowanego potencjału znakomitego aktora. Aż czułem fizyczny ból oglądając, jak Brytyjczyk męczy się nie mając nic ciekawego do zaoferowania na ekranie.
“Kaos” to serial, który mógł być czymś wyjątkowym w ofercie Netflixa. Jednak produkcja nie wykorzystała w pełni swojego potencjału. Mam nadzieję, że powstanie 2. sezon, bo będzie to okazją do poprawienia wielu elementów.