
Dwa filmy adaptujące powieść To okazały się hitami, zarówno komercyjnymi, jak i artystycznymi. Horrory bardzo dobrze przeniosły historię i klimat kultowej książki, a do tego dały nam znakomitą aktorską kreację Billa Skarsgarda w roli demonicznego klauna Pennywise’a. Nic zatem dziwnego, że postanowiono w dobie prequeli, sequeli i spin-offów rozszerzyć świat o serial. Tak powstało To: Witajcie w Derry. Co najważniejsze pieczę nad projektem objął Andy Muschietti, czyli reżyser filmowego dyptyku. Miałem do dyspozycji pierwsze pięć odcinków produkcji i niestety póki co serial, na który bardzo czekałem, nie kupił mnie.
Zdecydowanie największa słabość serialu, która przeważyła na tym, że nie bawiłem się dobrze, to brak sprawnie napisanych, interesujących postaci, z którymi mógłbym przejść przez historię. Jest to o tyle ciekawe, że Muschietti udowodnił w filmowej adaptacji To, że potrafi dobierać dziecięcą obsadę do projektu. W jego horrorze z 2017 roku wszystko w postaciach się zgadzało, od prowadzenia ról przez młodych aktorów, po budowanie relacji między bohaterami, na znakomicie napisanej opowieści o dorastaniu kończąc. Niestety tak się nie stało w omawianym serialu. Główni bohaterowie są napisani jakby na kolanie.
Postacie Lilly czy Ronnie częściej bywają irytujące niż ciekawe, aby można było zainteresować się ich historią życia, a te są w miarę dobrze nakreślone. Jednak bohaterowie w nowej produkcji HBO mają w pierwszych pięciu odcinkach dwa tryby, albo są bezbarwni albo wkurzający, ale nie w tym dobrym sensie. To zadziwiające, ponieważ to serial, czyli wydawać by się mogło, że twórcy mają szersze pole do rozwoju postaci. Niestety tak się nie stało. Wszyscy wydają się kreśleni grubą kreską, która w pewnych momentach ociera się o parodię.
W miejscach gdzie produkcja ma straszyć wykorzystano mało oryginalne chwyty. Właściwie sceny, w których widz ma poczuć strach oparto na przewidywalnych jumpscare’ach. Aż w pewnym momencie czułem się poirytowany tym, że potrafiłem przewidzieć, kiedy nastąpi kolejna próba przestraszenia mnie z ekranu. Jeśli widz dostaje takie rzeczy łopatologiczne, to nie ma prawa się sprawdzić. W pierwszych pięciu odcinkach jest kilka ciekawych pomysłów na dobre, budzące grozę sekwencje, choćby jak scena otwierająca serial czy ta dziejąca się w supermarkecie. Niestety gdzieś sam zamysł znika pod grubą warstwą CGI albo słabo podanego gore. Strach obleczony w wyeksploatowane do granic możliwości techniki przestaje być strachem, a staje się udolną próbą straszenia. Niestety w omawianym serialu takie sytuacje są na porządku dziennym.

Fabularnie w pierwszych pięciu odcinkach również nie jest dobrze. Przede wszystkim nie wiem, po co twórcy wprowadzali do produkcji wątek wojskowy. Chyba za bardzo chcieli powtórzyć sukces Stranger Things. Jednak w tym wypadku wspomniany aspekt fabuły pasuje do reszty historii jak pięść do nosa. Początek wątku głównych bohaterów za to zapowiadał się bardzo dobrze. Niestety z odcinka na odcinek zaczął coraz bardziej się rozmywać. Przede wszystkim stracił swój klimat, w którym nie czuć grozy wiszącej w powietrzu. Sama postać Pennywise’a, czyli umówmy się, głównego złego całej produkcji, jest w dziwny sposób utrzymywana w aurze tajemnicy (nie wiedzieć czemu, ponieważ wszyscy wiemy, co stoi za wydarzeniami) i po drodze po prostu traci swoją demoniczność. Nawet gdy w końcu pojawia się na ekranie, to nie jest to mocny cios, który chciałbym otrzymać jako widz.
W To autentycznie mogłem się bać szalonego klauna. W wypadku omawianego serialu mówię meh i idę dalej. Tak naprawdę nie wiadomo czym chce być nowa produkcja HBO. Ni to opowieść o dojrzewaniu, ni to dramat społeczny, a gdy wchodzimy z twórcami na rejony horroru, to jak wyżej wspominałem jest to zwykłą, gorszą kalką lepszych produkcji. Być może, a raczej na pewno w tym momencie To: Witajcie w Derry to mój największy zawód tego roku. Lawirująca między gatunkami produkcja bez własnej tożsamości z kiepsko napisanymi bohaterami. Tak najlepiej wypada podsumowanie pierwszych pięciu odcinków, które miałem do dyspozycji. Być może zmieni się to w drugiej połowie, ale po tym co widziałem, nie żywię zbytniej nadziei.