
W 1987 roku popełniono film Uciekinier z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli głównej w jego absolutnym primie. Jednak tak naprawdę nie zaliczyłbym tej produkcji jako adaptacji powieści Stephena Kinga, ponieważ z literackim pierwowzorem miała wspólne tylko tytuł, ogólną koncepcję gry oraz imię i nazwisko głównego bohatera. Dlatego omawianego filmu Edgara Wrighta nie należy traktować jako remake hitu z lat 80., ale jako pierwszą prawdziwą adaptację powieści Kinga. A jest to adaptacja niezwykle sprawnie oddająca klimat książki, którą bardzo lubię. Oczywiście musiały nastąpić pewne poprawki, głównie w dodaniu bardziej widowiskowego charakteru i jedna ważna fabularna w finale.
Literacki pierwowzór nie był jedną z najlepszych powieści w dorobku mistrza grozy, jednak był udany, miał ciekawą koncepcję wyjściową i świat przedstawiony oraz bardzo dobrego głównego bohatera. To wszystko Wright przepuścił przez swój niepowtarzalny styl. Jeśli znacie jego twórczość sprzed Ostatniej nocy w Soho (gdzie poszedł bardziej w stronę horroru), to wiecie, że doskonale łączy w swoich produkcjach szaloną akcję, równie zakręcony humor, ale również przy tym świetne historie z godnymi zapamiętania bohaterami. Zatem jak najbardziej był gościem na miejscu, aby zrobić omawianą adaptację. Wright doskonale wykorzystał materiał źródłowy, ale przy tym w wielu miejscach go ulepszył, podbił stawkę, dodał bardzo mocną komediową stronę, gdzie nieraz puszcza oko do fanów, w tym wersji z lat 80.
Nie będzie to przesadą jeśli napiszę, że w sowim nowym projekcie twórca Wysypu żywych trupów ugotował nam blockbuster idealny. Dawno nie miałem takiej frajdy z oglądania jakiegoś filmu w kinie. Jeśli mamy na ekranie akcję, to jest ona świetnie zrealizowana, zainscenizowana w bardzo kreatywny sposób, jak choćby ucieczka przed łowcami w budynku, którą można zobaczyć w zwiastunie. Jeśli do gry wchodzi humor, to jest on znakomicie napisany i podany przez aktorów. W czasie seansu śmiałem się wiele razy. Natomiast gdy Wright i jego aktorzy muszą pójść w bardziej dramatyczne tony, to jest to przejmujące. Widać na każdym kroku, że cała obsada i reżyser zapewne znakomicie bawili się podczas tworzenia omawianego widowiska. A jeśli czuć to z ekranu, to ja jestem kupiony i wchodzę w historię na maksa.
Uciekinier jest przy tym również doskonałą satyrą na świat korporacji i media. Przy czym nie jest to podane w pretensjonalny sposób, a z ogromną lekkością charakterystyczną dla brytyjskiego reżysera. Wright na luzie opowiada pod płaszczem filmowej historii o tym jak media mogą łatwo manipulować ludźmi, którym nie chce sprawdzać się informacji. Dostaje się nawet całej machinie, która karmi nas wieloma śmieciowymi treściami. Od razu domyślicie się nawiązaniem do jakiego streamingowego giganta jest logo Sieci, czyli korporacji, która steruje mediami w świecie produkcji. Uciekinier to bardzo dobry komentarz społeczny, organicznie spleciony ze strukturą filmu, gdzie historia nie traci ani na moment w swojej sferze narracyjnej.

Glen Powell koniecznie stara się być Tomem Cruisem, dobierając swoje projekty, mieszając akcję, dramat i komedię. Ale również sam wykonuje swoje wyczyny kaskaderskie. I wiecie co? Gość idzie w naprawdę dobrym kierunku, aby uzyskać w Hollywood status swojego starszego kolegi po fachu. Jego Ben Richards znajdujący się przez większą część filmu w trybie permanentnego wkurzenia ala Bruce Banner tuż przed przemianą w Hulka, to istne złoto. Powell trzyma na swoich barkach produkcję i ani na moment nie ugina nóg, dowozi do samego końca.
Na drugim planie błyszczą Josh Brolin i Colman Domingo, którzy świetnie odgrywają role przerysowanych złoli rodem z kreskówek. Choć w przypadku tego drugiego raczej określiłbym go mianem zblazowanego, ekstrawaganckiego celebryty. Bardzo dobre kreacje. Lee Pace kryjący się przez większą część filmu za maską idealnie oddaje rolę diabła wyskakującego z pudełka. Wiadomo, że jak już pojawia się w scenie, to zaraz otrzymamy festiwal rozpierdzielu i wybuchów. Emilia Jones daje radę jako przedstawicielka bogatszej części społeczeństwa, która na swojej drodze spotyka Bena. Jest odpowiednio dramaturgiczna i rozedrgana emocjonalnie. A Michael Cera w swoim gościnnym występie kradnie każdą scenę z udziałem jego postaci.

Uciekinier to doskonały blockbuster, napakowany akcją, doładowany sporym ładunkiem nieskrępowanego humoru, z doskonałymi kreacjami aktorskimi na czele z Powellem. Chłop powoli wdrapuje się na szczyt z tytułem największej gwiazdy kina akcji w Hollywood. To finalnie przede wszystkim film, który sprawił mi ogrom frajdy. Jak najbardziej polecam.