Martin Scorsese jest znany z tego, że potrafi brać na warsztat prawdziwe, amerykańskie historie, które dekonstruują mit american dream. I robi to znakomicie. “Czas krwawego księżyca” to kolejna w jego dorobku produkcja, która objawia mroczną stronę jego kraju i nie boi się przy tym ukazać kontrowersji związanych z tłem rasowym i klasowym społeczeństwa początku XX wieku. No i tak w najnowszej produkcji mistrza kina mamy do czynienia ze sprawą morderstw Indian z plemienia Osagów, na których terenie odkryto złoża ropy i tym samym stali się oni jednymi z najbogatszych mieszkańców Ameryki. Jednak przy okazji zawiązał się przeciwko nim spisek mający na celu odebranie majątków. Scorsese w swojej produkcji dokonuje dogłębnej wiwisekcji całej sprawy.
Podejrzewam, że dla wielu widzów metraż najnowszego filmu Scorsese wydaje się odstraszający. Jednak spokojnie mogę stwierdzić, że podczas seansu tak naprawdę dwa razy spojrzałem na zegarek, bo sposób prowadzenia narracji przez reżysera i sama historia są niezwykle wciągające. Nawet nie zorientowałem się, a już minęły mi pierwsze dwie godziny filmu. Jednak od razu zaznaczę pewien problem, który mam z pierwszym aktem produkcji. Spokojnie mógłby zostać skrócony o kilkanaście minut, a i tak zachowałby wszystkie najważniejsze elementy, bez straty dla opowieści. Oprócz wspomnianego, bądź co bądź, drobnego mankamentu, reszta historii prowadzona jest bardzo płynnie. Stwierdziłbym wręcz, że Scorsese pod względem gawędziarstwa wnosi się na wyżyny swoich możliwości, wchodząc w bardzo różne rejony stylistyczne, jednak przy tym nie wywalając się ani na moment.
Czas krwawego księżyca plakat
fot. materiały prasowe
Czas krwawego księżyca plakat
fot. materiały prasowe
Killers of the Flower Moon
fot. Apple
Killers of the Flower Moon
fot. Apple
Killers of the Flower Moon
fot. Apple
Killers of the Flower Moon
fot. Apple
Killers of the Flower Moon
fot. Apple
W filmie dostajemy zatem dobrze zbalansowaną historię, która tak naprawdę składa się z trzech, bardzo różnych gatunkowo elementów. Mamy zatem sprawnie napisany, chociaż trochę przydługi, akt pierwszy, będący interesującą historią miłosną i bardzo ciekawym komentarzem społecznym. Potem przechodzimy w mroczny kryminał, chociaż nie ukrywam, że nie jest to opowieść z grupy tych, w których w napięciu oczekujemy na wykrycie mordercy. W tym wypadku wszystko jest bardzo transparentne, od początku wiemy, kto jest zaangażowany w sprawę. I w tym momencie ukazuje się klasa Scorsese, który i tak potrafi utrzymać swoich widzów w napięciu, nie nudząc ich. A to wszystko dzięki bardzo dobrze wykreowanej na ekranie symbiozie elementu kryminalnego z tłem społecznym. No i wreszcie w trzecim akcie reżyser oferuje nam dramat prawniczy. Jednak przy tym bardzo dobrze bawi się z samą konwencją, momentami wywracając ją do góry nogami. I tak dostajemy znakomicie skomponowaną produkcję, w której poszczególne składowe działają na korzyść opowieści. Żadna z nich nie wchodzi w paradę drugiej. A to jest przykład bardzo dobrego scenopisarstwa, które zaproponowali nam Scorsese i Eric Roth.
Trzeba przyznać, że wspomniany legendarny reżyser potrafi tworzyć na ekranie naprawdę epickie produkcje, zarówno w sferze historii, jak i w obrazku. Nie inaczej jest w omawianym filmie. Rodrigo Prieto wykonał kawał znakomitej roboty przy swoich zdjęciach. W czasie seansu po prostu czułem się, jakbym został przeniesiony z fotela kinowego do Oklahomy lat 20. XX wieku. Operator fantastycznie połączył piękno lokalizacji z mrokiem, które czyha gdzieś w tle i często wychodzi na wierzch. “Czas krwawego księżyca” to widowisko dopracowane pod każdym względem. Kostiumy, scenografia, wspomniane zdjęcia – to wszystko tworzy obraz na epicką skalę, który zostaje na długo pod powiekami po zakończeniu seansu. Już jedna z pierwszych sekwencji, w której bohater grany przez Leonardo DiCaprio powraca do domu nakarmiła w pełni mój zmysł estetyczny, znakomicie ujętymi, szerokimi kadrami. A dalej było jeszcze lepiej.
Jednak chyba najlepiej nowa produkcja Scorsese prezentuje się pod względem aktorskim. Mogę śmiało stwierdzić, że jeśli chodzi o Leonardo DiCaprio, jest to jego (oczywiście w moim mniemaniu) najlepsza rola od czasu “Wilka z Wall Street”. Jak już wiadomo, aktor miał początkowo wcielić się w zupełnie inną postać, jednak wolał, aby rozszerzono dla niego rolę Ernesta Burkharta. I muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę ze strony DiCaprio, ponieważ nie sądzę, że mógłby zaprezentować tyle kolorytów w kreacji, gdyby przyszła mu w udziale rola Toma White’a, jak to początkowo zakładano. Przynajmniej nominacja do Oscara w pełni należy się aktorowi.
Robert De Niro również bardzo dobrze wypada w swojej kreacji. Jednak w tym przypadku mam pewne zastrzeżenia, co do samego rozwoju postaci w trzecim akcie. Nie do końca jestem bowiem przekonany do sposobu zamknięcia wątku Billa Hale’a. Myślę, że można było zdecydowanie więcej wycisnąć z postaci. Natomiast sercem całego filmu jest Lily Gladstone. Kreacja aktorki jest doskonałym dowodem, że można zagrać daną bohaterkę bardzo prosto, z minimalną ilością środków wyrazu. Jednak przy tym można nasączyć postać taką ilością emocji, że kupujemy od niej w ciemno wszystko, co przekazuje nam na ekranie. Myślę, że szykuje się dla Gladstone nominacja do Oscara za jej występ.
“Czas krwawego księżyca” udowadnia, że będzie silnym kandydatem na przyszłorocznych Oscarach, w tym w kategorii dla najlepszego filmu. Znakomita realizacja, świetne aktorstwo i przede wszystkim wciągająca historia, to wszystko czego potrzeba każdemu fanowi kina.