Fantastyczna Czwórka jak do tej pory nie miała udanej passy, jeśli chodzi o przygody drużyny na dużym ekranie. Dotychczasowe próby przeniesienia ich historii na medium filmowe było, łagodnie rzecz ujmując, słabe. Dlatego czekałem co zrobi z tym Marvel Studios. Jednak moment ogłoszenia powstania produkcji o rodzinie herosów przypadł an okres, gdy MCU było jeszcze cool. Przez ostatnie lata straciło jednak blask, stawiając na ilość projektów, ale nie na ich jakość. Dlatego pojawiły się obawy. Pierwsze zwiastuny wskazywały na oryginalne podejście, nawiązujące do korzeni Fantastycznej Czwórki z klimatem retro-futuryzmu w tle i odejściem od głównego świata uniwersum. To sprawiło, że mój hype wzrósł. Po obejrzeniu filmu w kinie mogę w końcu odetchnąć z ulgą. Doczekaliśmy pierwszego, dobrego filmu o Pierwszej Rodzinie Marvela.
Przede wszystkim cieszy, że w końcu zobaczyłem Fantastyczną Czwórkę jako rodzinę przed duże “R”. W poprzednich filmach bywało bowiem z tym różnie, a wersja z 2015 roku poległa na tym polu z kretesem. Bawiłem się znakomicie patrząc jak rozwijana jest przez cały seans więź między poszczególnymi bohaterami. Cieszyłem się, gdy Ben przekomarzał się z Johnnym na ekranie. Zresztą to duet, z którym chętnie poszedłbym na piwo. Reed i Sue to w końcu małżeństwo i rodzice pełną gębą, z wszelkimi blaskami i cieniami. Mimo sporego rozmachu produkcji reżyser Matt Shakman potrafił w wielu miejscach dać na ekranie bardzo kameralną, rodzinną historię, co wyszło na dobre dla opowieści. Widać, że aktorski kwartet czuł się znakomicie w swoim towarzystwie na planie i dlatego od razu dało poczuć się chemię, która między nimi występuje.
Co nie zmienia faktu, że mimo wszystko jest to widowisko superbohaterskie, co widać na każdym kroku. Retro-futurystyczna stylistyka bardzo pomogła i działa znakomicie jako tło dla fabuły. Wizualnie jest to jeden z lepiej wyglądających filmów MCU. Wiem, że w niektórych momentach można narzekać na CGI, ale tak naprawdę są to drobnostki. Wszystko zostało bowiem dopieszczone, łącznie z designem Shalli-Ball i przede wszystkim Galactusa (ludzie od Narodzin Srebrnego Surfera powinni wziąć lekcję jak pokazać na ekranie tego złola, żeby czuć było grozę). Omawiany film nie jest może bardzo napakowany widowiskowością, ale gdy już dochodzi do sekwencji akcji, to wyglądają naprawdę dobrze i przede wszystkim był jakiś pomysł na to, aby żaden z bohaterów nie został pominięty w ważnej sekwencji. Shakman miał po prostu dobre, realizacyjne pomysły na swoje postacie.
Fabularnie jest nieźle, choć nie jest to jakaś wybitna historia. Reżyser i scenarzyści świetnie nawiązali do korzeni drużyny w komiksach Marvela. Przede wszystkim cieszy mnie to, że nie otrzymałem kolejnej genezy teamu na dużym ekranie. Wystarczył prosty pomysł, aby pokazać cztery lata ich działalności w krótkim materiale w programie telewizyjnym. Ta zbitka montażowa zadziałała lepiej niż kolejna godzina wałkowania uzyskania mocy przez Fantastyczną Czwórkę i uczenia się ich posługiwania. Jest kilka ciekawych pomysłów fabularnych w produkcji, w tym związany z jednym z planów Reeda na zneutralizowanie zagrożenia ze strony Galactusa. Chociaż nie da się ukryć, że produkcja ma problemy z tempem, które mocno spada w środku opowieści. Na szczęście zostaje to naprawione w finale, nieco przewidywalnym, ale dającym satysfakcję. Przede wszystkim jednak Shakman zrobił to, czego nie powiedziałbym o sobie jeszcze jakiś czas temu. Znowu poczułem frajdę z oglądania kina superbohaterskiego. To dobry rok dla tego gatunku, a nowa produkcja MCU to potwierdza.
Obsada to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Nie będę wyróżniał konkretnej osoby, bo cała czwórka zasługuje na pochwały. Reed w wykonaniu Pedro Pascala działa jako naukowiec ogarnięty dylematem moralnym. Vanessa Kirby jako Sue to serducho ekipy i postać, która gdy dochodzi do głosu, to zabiera całą uwagę widza. Johnny w kreacji Josepha Quinna znakomicie sprawdza się jako złotousty wesołek grupy, który jednak jest o wiele bardziej wielowymiarowy niż się wydaje. Ebon Moss-Bachrach jako Ben świetnie pokazuje miłą naturę bohatera połączoną z ogromną siłę (nie fizyczną), która scala grupę. Ralph Ineson został znakomicie wybrany, ponieważ wystarczy, aby odezwał się swoim charakterystycznym głosem, abyśmy poczuli, że Galactus stanowi ogromne zagrożenie. Trochę szkoda, że nie rozwinięto wątku Shalli-Ball, a zaledwie zarysowano go po wierzchu. To ciekawa postać i jedna scena pokazała, że jest bardzo wielowymiarowa, tylko nie miałem okazji tego zgłębić w historii. Na szczęście Julia Garner potrafi wykorzystać czas, który jej dano.
Fantastyczna 4: Pierwsze kroki to kolejny dowód z tego roku, że MCU wraca do formy. Produkcja sprawdza się na kilku płaszczyznach, zarówno jako widowisko superbohaterskie, opowieść o rodzinie oraz przyjemne sci fi. Jestem jak najbardziej na tak.