“Halo” to opowieść o konflikcie ludzkości z Przymierzem obcych. Organizacja UNSC do walki z kosmicznym zagrożeniem posługuje się Spartanami, elitarną jednostką żołnierzy, której członkowie wydają się niezniszczalni. Jeden z nich, John aka Master Chief w czasie jednej z akcji odnajduje tajemniczy artefakt, który uwalnia jego wspomnienia z przeszłości. Bohater postanawia odkryć, co ukrywają przed nim jego przełożeni. Przymierze również pragnie znaleźć się w posiadaniu artefaktu. Wobec tego z misją wysyła swojego ludzkiego szpiega, Makee.
Od razu zaznaczę, że jako wyznawca PlayStation nie miałem okazji nigdy w życiu grać w żadną z produkcji z serii Halo, na której oparto projekt Paramount+. Dlatego w serial wchodziłem z kompletnie świeżą głową i oceniam go bez znajomości podstawy. Nie ukrywam, że szukałem gdzieś dobrego widowiska science fiction, które spełniłoby moje oczekiwania. I “Halo” zrobiło to z nawiązką. Przede wszystkim znakomicie prezentuje się świat przedstawiony w serialu. Wszystkie jego elementy bardzo dobrze współgrają ze sobą, począwszy od wojennych formacji UNSC, przez naukowe rewiry tej samej organizacji, program SPARTAN, aż na Przymierzu obcych skończywszy. To wszystko daje obraz świata, który po prostu chce się eksplorować dalej, odkrywać jego kolejne elementy. Dzieje się tak, dlatego, że każdy aspekt świata przedstawionego organicznie się ze sobą przenika, ale przy tym daje cały czas namiastkę czegoś nieodkrytego. A to najlepsze, co mogą zrobić twórcy z uniwersum, które podają widzom na ekranie. Ja już czekam na kolejny sezon, aby odkrywać kolejne elementy świata Halo.
Przede wszystkim bardzo dobrze, że z postaci Spartan nie zrobiono bezmyślnych maszyn do zabijania, które mają wpasować się w akcyjny charakter produkcji. Podobał mi się wątek szukania człowieczeństwa w żołnierzach, nie tylko w Master Chiefie, ale również w pozostałej trójce, szczególnie u Kai. Twórcy świetnie skontrastowali obraz niezwyciężonych Spartan, u których pod hełmami kryją się prawdziwi ludzie, a nie nieśmiertelne demony. Pablo Schreiber nadał swojej postaci głównego bohatera wielowymiarowości, chociaż łatwo było popaść z Johnem w rejony bezbarwności. Ale na szczęście zarówno aktor, jak i scenarzyści wykonali świetną robotę dobrze napisanym wątkiem dotyczącym przeszłości Master Chiefa. Sceny, w których odkrywa poszczególne fragmenty swojego dzieciństwa miały bardzo silny ładunek emocjonalny, który działał. Świetnie zagrane zostały sekwencje, w których John i Kia odkrywają na nowo emocje, po usunięciu tabletki blokującej doznania. Nie było w nich fałszu, po prostu dało się uwierzyć w Spartan, którzy jak dzieci na nowo odkrywają pewne uczucia. Naprawdę ciekawy wątek uzupełniający epicki, widowiskowy charakter opowieści.
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo 2. sezon - 8 lutego
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Halo
fot. Paramount+
Zresztą sama kwestia wolnej woli tak naprawdę stała się w pewnym momencie tematem przewodnim sezonu i była wykorzystywana przez twórców w wielu momentach, z dobrym skutkiem. Najlepszym przykładem jest Cortana i historia z nią związana. To jest sztuka zrobić ze sztucznej inteligencji postać, którą można polubić i przede wszystkim dać jej jakieś zrozumiałe dla widza rozterki. W wypadku serialu to się udało. Szczególnie przedziwna relacja SI z Master Chiefem wypadła bardzo dobrze i świetnie oglądało się ich kolejne słowne starcia. A w tym wszystkim nieodzowna była postać doktor Halsey. To bardzo dobrze napisana antagonistka z gatunku tych nieoczywistych, które zwykle sprawdzają się na ekranie. Potrzebna jednak jest osoba, która potrafi przekazać rozterki czarnego charakteru. I Natascha McElhone potrafiła to zrobić. Chociaż nie ukrywam, że parcie po trupach do celu postaci w pewnym momencie robiło się wręcz irytujące. Szczególnie, gdy nie potrafiła dopuścić do siebie żadnych sensownie jej podawanych argumentów przeciw. Jednak ostatecznie postać zaliczam na plus, bo stanowiła interesujący kontrapunkt dla głównego bohatera.
Sama główna oś fabuły, wokół której toczy się akcja serialu, nie jest może zbytnio oryginalnym tematem. Podobnych historii w gatunku science fiction mieliśmy wiele. Jednak wątki, którymi obudowywana jest przez twórców główna oś fabuły decydują o jej wyjątkowości. Chodzi mi o już wspomnianą wyżej przeszłość Master Chiefa i programu Spartan, ale również o interesującą relację Johna z Makee. Sceny, w których Pablo Schreiber i Charlie Murphy wchodzą ze sobą w bardzo intymną interakcję były jednymi z ciekawszych sekwencji, które 1. sezon “Halo” miał do zaoferowania. Przede wszystkim obydwoje aktorów ma bardzo dobrą, ekranową chemię, a to przekuwa się na wiarygodną relację ich postaci. Szkoda tylko, że twórcy nie zostawili pola dla rozwoju ich więzi na kolejny sezon. Mam wrażenie, że temat został tylko zarysowany po powierzchni. Niestety postanowiono uśmiercić Makee w finałowym odcinku. Ogromna strata, ponieważ potencjał w wątku był niesamowity i można było spokojnie go kontynuować w kolejnej odsłonie. Dlatego nie za bardzo rozumiem po co twórcy pozbyli się jednego z lepszych aspektów fabuły.
Jest jednak wątek, który kompletnie nie pasuje mi do historii. Chodzi mi o kwestię planety Madrigal i Kwan Ha, która przeżyła masakrę jej osady z rąk żołnierzy Przymierza. Mam nieodparte wrażenie, że gdyby w serialu nie pojawiła się historia dotycząca dziewczyny, to produkcja nic by na tym nie straciła. Rozumiem, że zapewne fabuła związana z Kwan Ha odegra większą rolę w kolejnym sezonie, ale nie widzę sensu, po co trzeba było ją wprowadzać w debiutanckiej odsłonie. Szczególnie, że tylko powodowała chaos w narracji, a słabo napisana historia momentami bardzo przeszkadzała mi w oglądaniu o wiele ciekawszych wątków. Twórcy próbowali ratować jej wątek całym odcinkiem poświęconym postaci, jednak bardziej zaszkodził on produkcji niż jej pomógł, szczególnie, że miał on miejsce zaraz po świetnym, 6. epizodzie. Postać Sorena spokojnie poradziłaby sobie bez Kwan Ha.
Natomiast jeśli chodzi o akcję w serialu, to twórcy stanęli na wysokości zadania, nawet z nawiązką. Dobrze, że starcia, które widzieliśmy w produkcji częściowo bardzo przypominały walkę, z jaką mamy do czynienia w grach wideo. Pierwszoosobowa perspektywa rodem z FPS-ów czy fale wrogów, z którymi muszą zmierzyć się bohaterowie nadawały oryginalnego sznytu i dodawały epickości potyczkom. Bardzo dobrze zrealizowane sekwencje akcji wsparte interesującą choreografią walk sprawiły wręcz, że w niektórych momentach szczęka mogła opaść widzowi. A to wszystko bardzo sprawnie, organicznie komponowało się z znakomitą sferą wizualną opowieści. Piękne krajobrazy znakomicie łączą się w serialu z sterylnymi, futurystycznymi pomieszczeniami laboratoriów i statków kosmicznych oraz wyjętym rodem z Mad Maxa światem przemytników i wszelkiego rodzaju przestępców, w którym urzęduje Soren. Aspekt wizualny miejscami staje się nawet ważnym bohaterem dla rozgrywanych na ekranie wydarzeń. “Halo” to bardzo dobry przykład jak aspekt wizualny i realizacja scen akcji działają wspólnie na rzecz epickości projektu.
“Halo” to bardzo ciekawy, nowy twór na serialowej mapie świata. Widowiskowy, posiadający interesujących bohaterów, zrealizowany z wielką dbałością o szczegóły. Polecam, zwłaszcza jeśli szukacie epickiego science fiction.