NORBERT ZASKÓRSKI: Co sprawiło, że zainteresowałeś się cyberbezpieczeństwem? To temat, który nie jest za bardzo nośny w literaturze, szczególnie w kryminalnej.
JAKUB SZAMAŁEK: To był długi proces. Jestem z wykształcenia archeologiem i nowe technologie to nie był mój konik. Powiedziałbym nawet, że przez długi czas reagowałem alergicznie, gdy ktoś próbował mi opowiadać o tym temacie. Jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że dzisiaj to już nie jest kwestia wyboru, aby nie rozmawiać o nowych technologiach. To stało się elementem naszego życia.
Jednak nadal podchodzimy do nich jak pies do jeża. Wydaje mi się, że jest to niebezpieczne, ponieważ technologia bardzo szybko zmienia świat, w którym żyjemy. Dzieje się to do tego stopnia, że nie jesteśmy świadomi pewnych zagrożeń, które się z tym łączą. Jeśli nadal będziemy zatykać uszy i mówić, że to nie dla mnie, to w końcu obudzimy się w kompletnie dla nas obcym środowisku.
Długo prowadziłeś research do “Ukrytej sieci”? Bo trzeba przyznać, że pod względem zrozumienia tematu i pewnych mechanizmów, to wykonałeś kawał dobrej roboty.
To rzeczywiście były lata mojej pracy, bo miałem duże zaległości do nadrobienia. Wiele czytałem na temat nowych technologii, zarówno książek jak i prasy branżowej. Oglądałem wystąpienia z konferencji na temat cyberbezpieczeństwa. Również spotykałem się z wieloma osobami, przy każdej powieści z kimś innym. Przy okazji pierwszego tomu byli to dziennikarze związani z nowymi mediami. Przy drugiej powieści uczestniczyłem w warsztatach prowadzonych przez dziennikarzy śledczych, którzy używają Internetu jako swojego głównego narzędzia pracy. Natomiast pracując nad trzecim tomem rozmawiałem ze specjalistami od sztucznej inteligencji na konferencji poświęconej temu tematowi.
A przy pracy nad scenariuszem do filmu pogłębiałeś wspomniany research o nowe informacje czy korzystałeś z już zdobytej wiedzy?
Przy okazji filmu pracowaliśmy na bazie tego, co już zebrałem. Natomiast dla mnie samego wyzwaniem było odnalezienie się w nowym medium. Wcześniej miałem do czynienia z grami i książkami, jednak nigdy z kinem. Największym wyzwaniem okazało się to, że nie miałem już głosu narratora, który opisze o czym postacie myślą i wtrąci jakieś fakty, tylko trzeba było opowiadać dialogiem i obrazem. To powód, dla którego wprowadziliśmy dużo zmian w stosunku do oryginału. Zrobiliśmy ćwiczenie intelektualne na temat “co by było, gdybyśmy zrobili adaptację jeden do jednego?” Wówczas byłby to film o tym, że ludzie siedzą przy biurku i patrzą na komputer. Musieliśmy się sporo nagłowić, aby dobrze pokazać temat obrazem.
W czasie pracy nad scenariuszem musiałeś forsować swoje pomysły albo odwrotnie, nie chciałeś, aby jakieś zaproponowane rozwiązanie pojawiło się w filmie?
Od początku miałem silne przekonanie, że nie jestem od tego, aby pilnować, żeby każdy akapit mojej książki był przeniesiony na ekran. Nie chciałem być takim rodzajem autora, na widok którego przewraca się oczami, że diwa przyszła narzekać na pomysły innych. Natomiast zależało mi na tym, aby być blisko projektu z dwóch powodów. Po pierwsze chciałem się nauczyć pracy w nowym medium. Po drugie zależało mi na tym, aby aspekt technologii nie uciekł przy adaptacji. Można było bowiem zrobić ekranizację bez użycia tego tematu, co było bardzo kuszące i łatwe. Film nie ma jeszcze w swojej skrzynce narzędzi do tego, aby dobrze pokazać to na ekranie. Bardzo chciałem, aby nagle nie okazało się, że dla wygody uciekamy od tej kwestii.
Rzeczywiście jest w tym, co mówisz, pewna prawidłowość. Do tej pory w kinie widzieliśmy hakera jako osobę trochę będącą wyrocznią, której musimy zaufać, że to co robi na ekranie, to jest rzeczywiście hakowanie. Bo tak naprawdę nigdzie, z wyjątkiem “Mr Robot”, nie było to rzeczowo wyjaśnione.
No tak. Ja bardzo lubię porównywać ten temat do tego, jak jest przedstawiana magia w filmach. Tylko zamiast czarodzieja mówiącego “hokus pokus” mamy osobę, która mówi, że zrobiła SQL injection i musimy jej uwierzyć na słowo. Zależało nam, aby postacie w miarę jasno mówiły, o co chodzi i co z czego wynika. A nawet jeśli czasem nie tłumaczymy widzowi dokładnie danego zagadnienia, bo nie było już na to miejsca, to chcieliśmy, aby był jasno widoczny związek przyczynowo-skutkowy.
Myślisz, że pojawią się fani twojej trylogii, którym nie spodobają się pewne zmiany w adaptacji? Chodzi mi choćby o zakończenie, które jest bardziej otwarte do interpretacji niż w powieści.
Pozwolę sobie zacytować porzekadło, że “Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził”. Ale uważam, że zmiany były potrzebne, aby film bronił się sam, bez opierania się o książkę. Nie o to chodzi w adaptacji. Chodzi o złapania ducha, myśli przewodniej pierwowzoru i za pomocą innych narzędzi przenieść to do nowego medium. Myślę, że to nam się udało.
Mam wrażenie, że dzisiaj sporo widzów nie rozumie, że język ekranu jest zupełnie innym językiem niż ten literacki i trzeba przy przekuwaniu powieści na ekran zastosować całkowicie odmienny klucz…
Myślę, że to jest ciekawy temat, bo żyjemy w czasach, gdzie mamy mnóstwo contentu rozrywkowego, który konsumujemy. Jednak relatywnie mało mówimy o tym, jak to wygląda zakulisowo. Teraz, gdy oglądam jakąś adaptację dużo lepiej rozumiem pewne mechanizmy, ponieważ przy tym byłem. Jest to równanie, w którym bardzo ważną zmienną jest budżet, który musi się znaleźć, ale przede wszystkim również musi się zwrócić. Ponadto każdy artysta ma swoją wizję i jego pomysł może nie rezonować ze mną jako widzem. Takie zagrożenie pojawia się zawsze. Oczywiście zdarzają się sytuacje, że ktoś nabędzie prawa do danego świata i odda to scenarzystom, którzy nie za bardzo czują temat. W takich wypadkach oczekiwania widowni mogą się bardzo rozjechać z wizją twórców.
Za adaptację znanego szerszej publiczności świata powinny się tak naprawdę brać osoby, które go rozumieją i przede wszystkim są fanami…
To jest właśnie ten klucz. W idealnym świecie za adaptacje braliby się nie ludzie, którzy akurat byli dostępni, tylko osoby, które czują miętę do danego tematu. Pamiętam, gdy pracowałem jeszcze w CD Projekt RED, wszyscy tam kochali prozę Andrzeja Sapkowskiego. Zależało nam, aby uchwycić w grach to, co ceniliśmy w książkach. Z naprawdę dużym respektem podchodziliśmy do materiału źródłowego. Gdy musieliśmy odejść od pierwowzoru, to robiliśmy długie dyskusje. Pamiętam, gdy pół roku zastanawialiśmy się nad tym, czy Geralt może mieć kuszę w grze.
Skoro dotknęliśmy tematu gier, to czy byłeś dzieciakiem, który chłonął popkulturę czy raczej to był poboczny skutek twoich zainteresowań?
Na pewno chłonąłem. Nie wiem czy w takim stopniu jak Quentin Tarantino, który obejrzał wszystko, ale miałem swoją lokalną wypożyczalnię wideo i “Szklaną pułapkę” obejrzałem na pewno pięć razy. Całe moje kieszonkowe wydawałem na “Nową Fantastykę”, “Fenixa” i “CD Action”. Oczywiście również grałem. Nie tak intensywnie, że byłem w jakimś klanie “Counter-Strike’a”, ale wychowałem się na grach. Dlatego pewnie odnalazłem się przy ich robieniu lata później.
A co było twoją pierwszą, świadomą stycznością z popkulturą?
To były na pewno komiksy, a konkretnie seria o Asteriksie i Obeliksie. Pewnie przez Goscinny’ego i Uderzo [twórcy komiksów o Asteriksie – przyp. red.] wylądowałem potem na studiach archeologicznych. W tym wypadku popkultura na pewno odcisnęła na mnie swoje wielkie piętno.
Ukryta sieć
fot. Monolith Films
Ukryta sieć
fot. Karolina Grabowska
Ukryta sieć
fot. Karolina Grabowska
Ukryta sieć
fot. Karolina Grabowska
Ukryta sieć
fot. Karolina Grabowska
Ukryta sieć
fot. Karolina Grabowska
A pamiętasz swoją pierwszą wizytę w kinie?
To był “Król Lew”. Ryczałem strasznie na tym filmie.
Ale to chyba każdy, kto widział “Króla Lwa”…
Moim zdaniem to mógłby być test na ludzką wrażliwość. Jeśli nie płakałeś, gdy Mufasa spada w przepaść, to jest z tobą coś nie tak.
Niedawno powiedziałeś, że gry potrafią angażować odbiorcę znacznie bardziej niż książki przez swoją interaktywność. Czy nadal trzymasz się tego zdania?
Zacząłbym od tego, że “gry” to niefortunna kategoria. Zawiera się w niej wiele pojęć. To tak jakbyśmy powiedzieli, że film to reklama środka na zatwardzenie, produkcja Bergmana i klip instruktażowy jak zapiąć pasy w samolocie. Z grami jest podobnie. Istnieją bezmyślne klikadła, które powstają po to, abyśmy wydawali pieniądze, oraz takie tytuły, które mają wyraźne ambicje artystyczne. Nie ukrywam, że bardziej ciągnie mnie do tej drugiej kategorii. Jestem w branży gier po to, aby opowiadać historie. Wydaje mi się, że jest to medium bardzo ciekawe, ponieważ nadal jest dla odbiorców nowe i świeże, jest w nim dużo do odkrycia. I tak, dobrze zrobiona gra, kładąca nacisk na narrację, potrafi moim zdaniem wciągnąć w swój świat głębiej, niż jakiekolwiek inne medium.
Ale nadal zdarza Ci się grać czy już za bardzo nie masz na to czasu?
“Zdarza się” to jest dobre wyrażenie w mojej sytuacji. Wszyscy moi przyjaciele mówią mi jaki dobry jest “Baldur’s Gate 3”, ale niestety nie mam dzisiaj na to czasu, aby wgryźć się w jakiś tytuł na 60 godzin. Mam długą listę produkcji, w które kiedyś zagram. Gdy mam czas na granie, to wracam albo do tytułów, które już znam albo gram w mniejsze pozycje, które można ukończyć w 5-10 godzin.
A nie masz wrażenia, że przy całym swoim rozmachu produkcyjnym i świetnych fabułach gry są jeszcze traktowane przez dużą część społeczeństwa za coś trywialnego i nie wnoszącego nic wartościowego do kultury?
Jeśli ktoś zatrzymał się na grach z Mario, to teraz rzeczywiście może się zdziwić, słysząc, że gry są klasyfikowane przez niektórych jako sztuka. Wydaje mi się, że nadchodzi zmiana pokoleniowa, coraz mniej będzie wokół nas ludzi, którzy nie mieli styczności z grami. Mamy coraz więcej respektu dla tego medium. Widać to choćby w obecnym poziomie adaptacji. Do niedawna ekranizacje gier były koszmarne. A jednym z powodów takiego stanu rzeczy był brak szacunku do materiału źródłowego. A dzisiaj wystarczy spojrzeć na adaptację “The Last of Us”, gdzie zostawiono to, co najważniejsze dla historii, a odjęto rzeczy, które miały prawo bytu tylko w świecie gier. Finalnie dostaliśmy poruszający serial, który zostaje w głowie na długo.
Dobra, to na koniec mam do Ciebie pytanie o twoje przyszłe projektu, oprócz gry RPG ze studiem Rebel Wolves [Kuba zaznaczył, że pod żadnym względem nie może nic zdradzić na ten temat – przyp. red]. Nad czym obecnie pracujesz?
Tak naprawdę jestem na etapie, na którym pomagam książkom już napisanym. Najnowsza z nich, “Stacja” ukazała się w czerwcu, więc dopiero niedawno zakończyłem etap promocji, a teraz asystuje w tym, aby ukazała się na rynkach zagranicznych. Trwają również rozmowy na temat adaptacji filmowej, ale jak na razie nic nie mogę na ten temat powiedzieć.