Kod zła – Szatan kazał tańczyć [RECENZJA]

Kod zła to nowy horror w reżyserii twórcy Zła we mnie. Czy produkcja rzeczywiście jest tak dobra jak pieją krytycy z zagranicy? Oceniam.

Kod zła
fot. NEON

“Kod zła” Oza Perkinsa to produkcja, na którą chyba nikt nie czekał. Jednak już jakiś czas temu w sieci zaczęły pojawiać się głosy, że to najlepszy horror roku i jeden z najlepszych ostatnich lat. Muszę przyznać już po obejrzeniu filmu, że coś w tym jest. Jednak tak naprawdę nie nazwałbym “Kodu zła” stricto horrorem. Bardziej idealnym dzieckiem gatunku horroru i thrillera, gdzie “Milczenie owiec” i “Siedem” spotykają “Egzorcystę” i “Obecność”. Bowiem Perkins bierze wszystko co dobre z obydwu gatunków i tworzy na ekranie z tego bardzo interesujący, wciągający i momentami szokujący koktajl. Oczywiście nie wszystko może być idealnie i nie każdy element działa. Jednak te, które nie są wystarczająco dobre, w żadnym wypadku nie przeszkadzają w oglądaniu filmu. Reżyser bardzo sprawnie przeskakuje między gatunkami podchodząc bardzo świeżo do już mocno ogranych elementów horroru i thrillera.

Najlepszym tego przykładem jest podejście do straszenia widza na ekranie. Perkins genialnie wręcz operuje grozą w sferze niedopowiedzenia. Gdy wydaje nam się, że za chwilę będziemy świadkami kolejnego, przewidywalnego jumpscare’a, to reżyser cały czas trzyma nas w niepewności. Znakomicie operuje mroczną atmosferą sprawy, którą prowadzi główna bohaterka, Lee Harker (podejrzewam, że nawiązanie do “Drakuli” nieprzypadkowe). A jest ona niezwykle mrożąca krew w żyłach. Otóż FBI poszukuje seryjnego mordercy, który w jakiś sposób zmusza głowy rodzin do mordowania pozostałych członków swoich familii. Do sprawy zostaje przydzielona wspominana Lee, która nosi w sobie pewien szósty zmysł pomagający jej w dochodzeniach. Dodatkowo sama zaczyna otrzymywać wiadomości od mordercy, którego poszukuje.

Perkins z tak ogranego w popkulturze tematu jak poszukiwanie seryjnego mordercy robi doskonałą rozprawę o złu samym w sobie. Razem z widzem zastanawia się czy w ogóle istnieje możliwość pokonania mroku, czy wszystkie zwycięstwa nie są tylko mało znaczącymi wygranymi bitwami w o wiele większej wojnie. Od razu zaznaczam sama zagadka kryminalna zaprezentowana w produkcji nie jest jakoś wybitna, ale reżyser potrafił posklejać znane tropy, dodając do nich paranormalny element. Koniec końców otrzymaliśmy sprawnie zlepioną fabułę, która prowadzi widza do samego źródła pierwotnego zła. Omawiana produkcja znakomicie bowiem pokazuje, że nie trzeba epatować na każdym kroku grozą na ekranie, aby widz nie mógł się do niej oderwać aż do końca. Granie niedopowiedzeniami w recenzowanym filmie tylko sprawia, że jeszcze bardziej wsiąkłem w opowieść i czułem pod skórą mrok, który czeka gdzieś w kącie pokoju aż do zaskakującego i pełnego niedopowiedzeń, świetnego zakończenia.

Perkins w swoim filmie pokazał również, że naprawdę ważnym elementem do podbijania grozy na ekranie jest sposób realizacji produkcji. I nie piszę tutaj o efektach wizualnych. Reżyser znakomicie wykorzystuje bardzo proste zabiegi stylistyczne, aby spotęgować wrażenia widza. Wystarczy bowiem plama groźnego dźwięku w tle jakby grał chór prosto z piekła, ucięty kadr przedstawiający głównego antagonistę (do niego przejdę za chwilę) czy panoramiczne ujęcia scen, byśmy wiedzieli, że tam gdzieś czeka coś o wiele groźniejszego. “Kod zła” to znakomity przykład produkcji, która minimum środków wyrazu potrafi wyciągnąć z gatunku horroru i thrillera maksimum wrażeń.

A w tym wszystkim dwie znakomite kreacje aktorskie. Zacznę od tej głównej. Maika Monroe już w “Coś za mną chodzi” udowodniła, że znakomicie czuje się w niekonwencjonalnych opowieściach z gatunku horroru jako taka nieoczywista i wyłamująca się stereotypom final girl. W “Kodzie zła” Monroe robi ze swojej kreacji bardzo dobre połączenie Clarice Sterling z “Milczenia owiec” z Laurie Strode z “serii “Halloween”. Aktorka świetnie operuje wycofaniem, wręcz apatią swojej bohaterki, by w odpowiednim momencie uderzyć emocjonalnym wulkanem. W drugim narożniku natomiast mamy Nicolasa Cage’a. To człowiek, który idealnie pokazuje jak można wrócić do Hollywood w glorii i chwale. Po tym jak wyszedł z kłopotów finansowych ma za sobą już przynajmniej z pięć bardzo dobrych ról w ostatnich czterech latach. A w “Kodzie zła” pokazuje, że czasem wystarczy dać mu zaledwie dziesięć minut na ekranie, aby skradł show innym aktorom. Jego Longlegs, seryjny morderca z powołania samego szatana, jest być może jedną z najbardziej przerażających postaci, jakie widziałem w ostatnich latach w kinie. Znakomita kreacja, jedna z najlepszych w karierze Cage’a.

“Kod zła” to przykład na to, że nie trzeba wiele, aby zrobić doskonały film będący miszmaszem gatunków horroru i thrillera. Produkcja bierze najlepsze elementy z obydwu konwencji, dając widzom przerażającą i wciągającą historię. Jak najbardziej polecam.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych