Łukasz Róg o filmie Rage of Stars: To było podejście prosto z serca [WYWIAD]

Łukasz Róg to polski reżyser, który wyreżyserował widowisko Rage of Stars. Obraz trafi do kin w 2024 roku. Z Łukaszem porozmawiałem między innymi o samym projekcie, popkulturowych inspiracjach oraz o tym, czy potrzeba szkoły filmowej do robienia filmów.

Rage of stars
fot. Karolina Pelc

NORBERT ZASKÓRSKI: Powodem naszego spotkania jest film “Rage of Stars”. Jednak chciałbym zacząć od innej kwestii. Jako samouk jesteś bowiem inspiracją dla osób, które chcą coś robić artystycznie, ale nie są tego pewni, bo nie mają wykształcenia w tym kierunku. Jak u ciebie wykiełkowała myśl pod tytułem “Będę robił filmy”.?

Łukasz Róg: To bardzo długa historia. Z wykształcenia jestem informatykiem i komputery były zawsze gdzieś ze mną. Od małego miałem coś takiego, że gdy usłyszałem dwie, trzy sekundy dowolnego utworu, to w głowie od razu krystalizował się obraz do danej piosenki. Przez to pojawiła się u mnie zajawka na przerabianie teledysków. Po prostu, gdy jakiś nie przypadł mi do gustu, poprawiałem go w programie do edycji. I tak na EURO 2012 zrobiłem spontanicznie wideo, które po trochu miało zagrzać naszych piłkarzy do wyjścia z grupy. Nieoczekiwanie materiał osiągnął sporą ilość odsłon. Nawet w jednej z gazet pojawił się artykuł, że szukają gościa od tego wideo i oferują mu stypendium w szkole filmowej w Warszawie.

Pojechałem tam jako wolny słuchacz, nie przyznając się w ogóle, że to ja odpowiadam za wspomniany materiał. Nie byłem tak na dobrą sprawę zainteresowany tymi studiami. Ukończyłem już jeden kierunek, chciałem po prostu iść do pracy i zarabiać pieniądze. Po dwóch dniach stwierdziłem, że to nie dla mnie. Porzuciłem ten plan, ale nadal robiłem amatorskie rzeczy z tym związane. I tak przyszło EURO 2016. Pewnego dnia wróciłem mocno zmęczony z imprezy [śmiech] i po prostu zmontowałem podobne wideo, jak cztery lata wcześniej. Obudziłem się rano i okazało się, że spływają setki wiadomości, ponieważ Zbigniew Boniek i potem Andrzej Duda udostępnili film w mediach społecznościowych. Jego wyświetlenia wówczas już poszły w miliony. Wtedy pomyślałem, że może rzeczywiście powinienem zacząć robić filmy.

W międzyczasie zrobiłem reklamę dla Red Bulla i Dodge’a. Jedna z amerykańskich firm zaproponowała mi również kontrakt po tym, jak wygrałem duży konkurs przez nią organizowany. Jednak stwierdziłem, że nie chcę robić reklam, ponieważ nie za bardzo lubię cokolwiek zmieniać w mojej wizji.

Czyli należysz do tych twórców, którzy cenią sobie wolność artystyczną…

Dokładnie. Po tych wydarzeniach w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, że może warto zrobić w Polsce kino w amerykańskim stylu. Niestety nie miałem na to budżetu.

Nie było chętnych na amerykańskie podejście do kina w Polsce?

Nawet o to nie pytałem. Rzeszów, który jest moim miastem, nie ma takich możliwości, jak choćby Warszawa. Po pierwsze, wśród moich znajomych byłem znany raczej z biznesowego życia niż tego artystycznego. Zatem mój pomysł, żeby zrobić film sprawił, że wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata. Każdy mnie pytał, jakie jest moje doświadczenie. A tak naprawę kompletnie nie miałem pojęcia o pracy na planie. Wiedziałem jedynie, co chcę pokazać. Stąd wzięła się myśl, że po prostu muszę zrobić to sam. Na szczęście pomogło mi paru najbliższych przyjaciół i aktorka, która grała główną rolę uwierzyła w ten projekt. A przed nakręceniem “No Stars Anymore” po prostu dwa lata uczyłem się wszystkiego z tutoriali w Internecie. Mogę śmiało powiedzieć, że to YouTube nauczył mnie wszystkiego od strony technicznej. Nie spodziewałem się specjalnego odzewu, ale “No Stars Anymore” zaistniało na kilku mniejszych festiwalach. Potem odezwał się do nas Helios, aby zrobić premierę. I tak po prostu to ruszyło.

A twoja wspomniana wolność twórcza nie była również powodem rezygnacji ze szkoły filmowej?

To nie jest tak, że bronię się przed nauką w szkole filmowej. Uważam, że jest jak najbardziej potrzebna. Jednak z mojej perspektywy, jeśli miałbym wybierać, to wybrałbym amerykańską szkołę filmową. Po prostu zostałem wychowany na tej popkulturze. Uwielbiam “Top Gun”, Michaela Baya, mimo, że robi jeden dobry film na pięć, bo pozostałych czterech nie da się oglądać. Ale ma swoje strzały np. “13 godzin: Tajna misja w Benghazi”…

Albo pierwsze “Transformers“.

Dokładnie. Pierwsze “Transformers” to po prostu coś genialnego, tak samo jak pierwsze “Bad Boys” czy swego czasu “Armagedon”. Kocham amerykańskie podejście do kina. Dzisiaj moimi wzorami są Christopher Nolan i Denis Villeneuve. Chciałbym właśnie uczyć się robić takie filmy jak oni. Nolan jest dyrygentem na planie. Przekazuje swoją wizję ludziom i oni ją wykonują. Na planie “Rage of Stars” miałem bardzo podobne podejście. Wydaje mi się, że do sposobu, w jaki chcę przekazać historię nie jest mi potrzebna szkoła filmowa. Nawet montaż robię prosto z serca.

Rage of Stars – zdjęcia

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars

Rage of stars

fot. Karolina Pelc

Rage of stars Rage of stars Rage of stars Rage of stars Rage of stars Rage of stars Rage of stars

Szkoła filmowa to bardzo dobre miejsce, aby ogarnąć techniczną stronę zawodu i całe zaplecze, jednak do robienia filmów po prostu potrzebne jest serce. Trzeba czuć kino, czego najlepszym przykładem jest Quentin Tarantino.

To niesamowite, że wspominasz o nim. Wiele osób, z którymi rozmawiam twierdzi, że obrałem sobie właśnie taki styl jak Tarantino. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, z tego, że on jest takim rodzajem człowieka, jeśli chodzi o robienie filmów. Dopiero niedawno przeczytałem jego historię i zdałem sobie sprawę, że nasze drogi, zupełnie przypadkowo, są do siebie podobne. Ostatnio dostałem propozycję wyreżyserowania pewnego filmu i nie wiem czy chcę to zrobić. Mam już napisane kolejne trzy swoje projekty i wiem, jak chcę je nakręcić. Wydaje mi się, że reżyser, aby dowiózł swój projekt, musi to robić prosto z serca, to nie może być zlecenie. Oczywiście mógłbym nakręcić film, który nie jest stricto moim własnym pomysłem, ale musiałbym najpierw zakochać się w scenariuszu i poczuć tę historię.

Wspomniałeś Nolana i Villeneuve’a, także widzę, że mamy podobny top reżyserów. Ja sam dodałbym jeszcze Finchera i wspomnianego Tarantino

A ja Michaela Manna. Jestem zakochany w jego sposobie kręcenia, tej szorstkiej, trzęsącej się kamerze, gdzie obraz nie do końca jest idealny. Nowe “Miami Vice” to jest właśnie moje kino. Mam napisany film związany z napadami na banki i kradzieżą samochodów, jednak nie jest to nic w stylu “Szybkich i wściekłych”. Wyobraź sobie nowego “Batmana” wymieszanego z “Drive” i domieszką “Sicario”, czyli jest ciężko, mrocznie, ale bardzo prawdziwie.

Brak doświadczenia niesie ze sobą pewne minusy. Jednak z twojej perspektywy, jakie są plusy takiego stanu rzeczy?

Przy “Rage of Stars” pracowałem z ludźmi, którzy mają już doświadczenie na planach filmowych. Mieliśmy na nim świetną atmosferę, a według nich powodem tego mogło być, że kręciliśmy trochę inaczej, niż to się zwykle robi. To było podejście prosto z serca. Zatrudniając wszystkich ludzi nie traktowałem tego, że biorę ich do pracy. Dla mnie były to osoby, które pomagają mi zrealizować marzenie. Starałem się to robić w ten sposób, jakbym zapraszał przyjaciół do domu i chciałbym, aby się dobrze czuli. Myślę, że utrzymaliśmy taką atmosferę do końca. Na planie powstały przyjaźnie, które przetrwają. Oczywiście nie było łatwo w czasie zdjęć. Były momenty wielkiej nerwówki. Ale udało się to dowieźć.

Powstanie “Rage of Stars” mocno wiąże się z powstaniem studia Lukra Films. Jak czyta się o jego genezie, to wygląda jak prawdziwy strzał życia. Chyba sam nie spodziewałeś się, że założysz studio filmowe?

To rzeczywiście prawdziwy cud-przypadek. Kiedyś grałem w piłkę nożną półprofesjonalnie. W Rzeszowie istnieje klub Stal Rzeszów. Pięć lat temu drużynę kupił Rafał Kalisz, który wszedł w temat nie dla pieniędzy, ale z czystej pasji do piłki, chciał stworzyć system podobny do tego, który robi Red Bull Salzburg [drużyna piłkarska, obecny mistrz Austrii, który znany jest z wychwytywania i szkolenia młodych talentów jak Erling Haaland czy Sadio Mane – przyp. red.]. Chodziło o stworzenie akademii, szkolenie zawodników, bez kupowania żadnych gwiazd, żeby powoli piąć się w górę. Oczywiście prawie nikt nie wierzył w ten pomysł. Ale wizja zaczęła się rozwijać i obecnie Stal gra już w I lidze.

Rok temu mieliśmy robić jeszcze raz “No Stars Anymore”, trochę bardziej profesjonalnie, ale nadal bez budżetu. Dwa tygodnie przed rozpoczęciem projektu siedziałem z moim dobrym kumplem i oglądaliśmy finał Ligi Mistrzów. Wspomniałem mu, że chciałbym zrobić wideo dla Stali Rzeszów, żeby pokazać jak dobrze rozwija się pomysł na budowę zespołu. Chciałem zrobić to za darmo. Okazało się, że Rafał Kalisz jest sąsiadem mojego kumpla. Następnego dnia nieoczekiwanie Rafał do mnie zadzwonił i zaproponował spotkanie. Pokazałem mu film, który zrobiłem kilka lat wcześniej dla drużyny futbolu amerykańskiego. Powiedziałem, że zrobię dla niego materiał, ale w takiej samej formie, bez wprowadzania żadnych zmian. Rafał zgodził się od razu. Po dograniu formalności spytał, czym się jeszcze zajmuje. Opowiedziałem mu o tym, że chcę jeszcze raz zrobić “No Stars Anymore”. Wtedy zaproponował, żebyśmy zrobili ten projekt razem, bardziej profesjonalnie. Zaprezentowałem mu planowany budżet filmu, oczywiście realny na polskie warunki. I tak zaczęły się prace nad “Rage of Stars”. Rafał bardzo mi ufa w kwestii artystycznej i mam wolną rękę. Jeśli zepsuję film, to będzie to wyłącznie moja wina, nie producenta.

A jak wyglądała przebudowa fabuły “No Stars Anymore” na potrzeby pełnometrażowego “Rage of Stars”? Historia powstawała od nowa czy raczej rozbudowałeś poszczególne wątki z krótkometrażówki?

To rzeczywiście była tak naprawdę praca od zera. W przypadku “No Stars Anymore” nie miałem scenariusza. Miałem narysowane storyboardy. Nie mając pojęcia na temat pisania scenariusza, znowu posłużyłem się tutorialami i zasiadłem do tworzenia historii. Napisałem 54 strony, rozbudowując koncepcję z krótkometrażówki. Jednak dalej miałem świadomość, że to za krótka opowieść na miarę pełnego metrażu. Wówczas zgłosił się do mnie pisarz, który wysłał mi wcześniej maila, ale zrobił to w taki sposób, że w czasie czytania wiadomości, czułem się jakbym czytał “Sin City”. Pokazałem mu mój scenariusz, powiedziałem, że ma dwa miesiące, może z nim zrobić, co mu się podoba, jednak tak, żeby nie zepsuł historii. Napisał 95 stron, z tego zostało ostatecznie jakieś 80. Jeszcze przed startem zdjęć poznałem człowieka z branży, który dodatkowo lekko zmienił tę historię. Można powiedzieć, że jakieś 70 procent scenariusza jest moje, a reszta osób, które go rozbudowały.

A “Rage of Stars” nadal traktujesz jak niezależny projekt czy już bardziej blockbuster?

Chyba bardziej jako blockbuster, chociaż to strasznie trudne do zdefiniowania. W trakcie media day, który organizowaliśmy na planie, jeden reporter zadał każdej osobie z obsady jedno pytanie – Jaki jest gatunek “Rage of Stars”? Co ciekawe nikt nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Jest w nim 10 procent science fiction, 20 procent akcji, 10 procent horroru i tak naprawdę 60 procent dramatu. Super, że wychodzi z tego inne kino, trudne do zdefiniowania, ale z drugiej strony może być na tyle ciężkie do opisania i nie przyjmie się tak, jakbym chciał. Jednak kręciliśmy to w blockbusterowym, amerykańskim stylu. Przede wszystkim szukałem wielkich lokacji. To jest to, co definiuje hollywoodzkie produkcje. Dodatkowo wszystko kręciliśmy na szerokich obiektywach anamorficznych. Finalnie wyszedł z tego obrazek, bardzo w stylu Michaela Baya. Na pewno nie będzie to wyglądało na niezależne kino, raczej już coś na kształt “Sicario”.

Planujecie dużą kampanię promocyjną?

Będę chciał, aby to była duża kampania, ale to wszystko będzie zależne od dystrybutora, którego na razie nie mamy. Jednak nie chciałbym, aby film był dostępny tylko w Polsce, dlatego robiłem go po angielsku. Dzisiaj, dzięki platformom streamingowym, łatwiej dotrzeć do widzów na całym świecie, a to jest nasz cel. Wiem, że jest to bardzo trudne, ale szykuje kino na międzynarodowy rynek i bardzo chciałbym, aby świat je poznał.

Ale planujecie premierę kinową?

To byłoby spełnienie marzeń, aby najpierw pokazać “Rage of Stars” w kinie, a potem na streamingu. Jestem wychowany na starej szkole, czyli dla mnie film równa się wizycie w kinie. Jednak świat cały czas idzie do przodu, więc nie wiadomo, jak to będzie ostatecznie wyglądało.

Bardzo ciekawi mnie jedna kwestia. Mianowicie w napisach “No Stars Anymore” znajdują się zaskakujące podziękowania dla studia Ninja Theory, twórców gry “Hellblade: Senua’s Sacrifice”, której bohaterka, Senua, była inspiracją dla głównej postaci w twojej produkcji. Opowiedz mi o tej inspiracji.

To jedna z gier, która zmieniła moje życie. Jestem wielkim graczem, staram się grać codziennie. “Hellblade: Senua’s Sacrifice” przeszedłem jakieś trzy lub cztery razy. Głos wewnętrzny Senuy, który mamy w grze, bardzo do mnie trafił. Często miałem tak, że układając obrazki w swojej głowie, często towarzyszyły im dialogi wewnętrzne. No i dostałem grę, która wykorzystuje coś, co było bardzo bliskie mojemu podejściu do tworzenia. Gdybym miał stworzyć grę, to zrobiłbym dokładnie tak, jak wykonało to Ninja Theory.

Zahaczyliśmy o “Hellblade”, wspomniałeś wcześniej, że jesteś zapalonym gamerem. To powiedz, jakie tytuły zrobiły ostatnio na tobie największe wrażenie?

Jestem team FromSoftware [twórcy między innymi serii Dark Souls, “Bloodborne” i “Elden Ring” – przyp. red.]. Ginę w tych grach milion razy, jednak nadal chcę brnąć w nie dalej. To jest coś, co chcę również osiągnąć w filmach. Dlaczego “Miami Vice” Manna, mimo tego, że to znakomity film, spodobał się małej liczbie osób? Bo jest tam 100 procent realizmu. Gdy dostajemy strzelaninę, to trwa ona 20 sekund, a nie 15 minut. I to również urzekło mnie w grach FromSoftware. To mega-realizm. Gdy dostaniesz raz mieczem, to praktycznie giniesz. To jest świetne, że nie mogę zapisać gry, tylko cały czas przeć do przodu i martwić się o swoje gamingowe życie.

Największą grą w moim życiu był “Max Payne”. Po napisach drugiej części popłakałem się. Gdybym jednak miał powiedzieć, jaka jest najlepsze gra w historii, to chyba byłby to “Wiedźmin 3: Dziki Gon”. To produkcja, która ma w sobie wszystko.

No to płynnie przeszliśmy do tematu popkultury. Jesteś wychowany na amerykańskiej popkulturze. Pamiętasz, jak była twoja pierwsza styczność z jej reprezentantami?

“Top Gun”. Nie pamiętam dokładnie, ile miałem lat. Jednym z moich wspomnień z dzieciństwa jest to, że rodzice zawsze wołali mnie z podwórka, gdy zaczynał się Mega Hit w Polsacie. Po raz pierwszy wówczas zobaczyłem “Top Gun” i się zakochałem. “Mavericka” [sequel z 2022 roku – przyp. red.] obejrzałem dosłownie ponad 100 razy. To cudowny film. Tom Cruise osiągnął wszystko tą produkcją. Zrobił kino kompletne. Dzisiaj trudno balansować na granicy kiczu. Mamy powtórkę z rozrywki, historia jest banalna, wiemy, jak się skończy. Bardzo ciężko zrobić film, który byłby dla każdego. A Cruise’owi i reszcie ekipy to się udało.

Dobra, to na koniec zapytam o twoje kolejne plany po “Rage of Stars”. Słyszałem, że chciałbyś zrobić horror, ale wcześniej wspomniałeś również o filmie o napadach. Jaki będzie twój kolejny projekt?

Kolejnym projektem będzie horror. To historia na zasadzie rozmów ze śmiercią, którą planuje wypuścić w odcinkach. Natomiast zdjęcia do filmu o napadach, o którym rozmawialiśmy, chciałbym zacząć za dwa lata. Za chwilę zaczynamy przygotowania do tego projektu. Jednak to wszystko będzie uzależnione od potencjalnego sukcesu “Rage of Stars”. To będzie wyznacznik zielonego światła na kolejny film.

Powiedziałeś, że horror ma być w odcinkach. To znaczy, że to będzie serial czy film składający się z kilku części?

Mamy już wszystko rozpisane. Będą to bardzo krótkie odcinki, które potem będą łączyć się w większą całość.

Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych