Mickey 17 – Nie znajdziesz takich trzech jak nas dwóch [RECENZJA]

Mickey 17 to wyczekiwany, nowy film laureata czterech Oscarów, Bong Joon-ho. Oceniam produkcję koreańskiego reżysera BEZ SPOILERÓW.

Mickey 17
fot. Warner Bros

Mickey 17 to film, który aby trafić na ekrany borykał się z kolejnymi przesunięciami daty premiery. Mam wrażenie, że sami włodarze Warner Bros nie za bardzo wiedzieli, co zrobić z produkcją, żeby na niej zarobić. Do sieci trafiły również plotki o przepychankach Bong Joon-ho z wytwórnią, aby w kinach pojawiła się jego bardziej ryzykowna wersja. Ostatecznie to Koreańczyk postawił na swoim i na ekranach mamy jego wizję. Co jak co, ale twórca Parasite potrafi robić znakomite, gatunkowe kino, a w gatunku sci fi już miał okazję się sprawdzić przy widowisku Snowpiercer: Arka przyszłości, którego jestem wielkim fanem. Dlatego opowieść o członku wyprawy kolonizacyjnej w kosmosie, który po śmierci jest klonowany z zachowaniem swoich wspomnień wydawała się wręcz skrojona pod koreańskiego reżysera. Recenzję piszę świeżo po wyjściu z seansu i muszę przyznać, że jest to bardzo udana produkcja, choć niepozbawiona wad.

Bong Joon-ho już kilka razy, w tym w oscarowym Parasite udowodnił, że znakomicie potrafi żonglować na ekranie różnymi gatunkami. Mickey 17 potwierdza tylko ten status. Omawiane widowisko sprawdza się bowiem zarówno jako twarde sci fi, satyra społeczna, komedia oraz blockbusterowy akcyjniak. Koreański twórca ma instynkt do tego jak dobrze podać miks różnych tematycznych klisz, ale przy tym wyciągając z nich coś świeżego, co wciągnie widza w historię. To wydarzyło się w recenzowanym filmie. Wszystko zostało sprawnie wymieszane, aby odbiorca nie nudził się ani na chwilę w trakcie oglądania filmu. Ponadto podoba mi się jak Bong Joon-ho bardzo płynnie przechodzi między różnymi konwencjami i fantastycznie je balansuje. W jednej scenie dostaje mocnym sci fi o ludzkiej egzystencji, by za chwilę bawić się na bardziej komediowej sekwencji przepełnionej czarnym humorem. Wszystkie składowe historie zostały dodane przez Koreańczyka w odpowiednich proporcjach z wielkim smakiem.

Jednak żeby nie było za słodko w tej recenzji, to jest kilka wad, produkcji, a niektóre z nich trochę psuły mi frajdę z oglądania. Przede wszystkim jest sporo dziur logicznych i fabularnych. Oczywiście jest to tekst bez spoilerów, więc kilku sytuacji nie mogę wymienić, ale skupię się na takich, które nie zepsują Wam zabawy. Przede wszystkim nie zostało wyjaśnione, dlaczego kolejne wersje tytułowego bohatera posiadają zupełnie odrębne osobowości. Jest to dziwne, ponieważ nowy klon zachowuje wspomnienia poprzednich wersji. Natomiast Mickey 17 i Mickey 18, którzy w ogóle nie powinni się różnić, wykazują całkowicie odrębne cechy, co można zauważyć już w zwiastunie. To zdecydowanie kwestia dyskusyjna, bo druga z postaci po zaledwie kilku godzinach po wydrukowaniu zachowuje się jak inny człowiek.

Kilka wątków pobocznych zostało również potraktowanych po macoszemu. Najbardziej boli mnie, że nie rozwinięto kwestii relacji Mickeya 17 z Kai. Po prostu Bong Joon-ho stwierdził, że w pewnym momencie porzuci wspomniany wątek. Szkoda, bo poczułem się jakbym oglądał ciekawą historię i nagle ktoś ją wyciął bez żadnego powodu. Na szczęście całkiem nieźle rozwinięto wątek Nashy w porównaniu do literackiego oryginału. W filmie jest bohaterką z krwi i kości, a nie kolejną postacią, która gdzieś tam majaczy w tle. Duża w tym zasługa grającej ją Naomi Ackie. Szkoda tylko Anymarii Vartolomei wcielającej się w Kai, której rolę w ten sposób okrojono.

Mickey 17
fot. Warner Bros

Jednak pozostałe kreacje aktorskie to mistrzostwo. Robert Pattinson już dawno udowodnił, że nie jest chłopakiem ze Zmierzchu, jest po prostu znakomitym aktorem. Pokazuje to w omawianej produkcji. Jest tak wiarygodny w rolach swoich klonów, że w pewnym momencie można zapomnieć, że tak odrębne osobowości gra ten sam aktor. W satyrycznej konwencji świetnie sprawdzają się Mark Ruffalo i Toni Collette jako antagoniści opowieści. Pięknie łączą w sobie komedię, groteskę i karykaturę. Czułem się jakbym widział złoli z kreskówek, ale w bardzo dobrym rozumieniu tego wyrażenia. To samo tyczy się Stevena Yeuna, którego rola to dobre połączenie cwaniactwa i humoru.

Mickey 17 to bardzo udany film, choć ma kilka wad, które powodują zgrzyt w czasie oglądania. Jednak cały czas jest to dobry, oryginalny pod każdym względem Bong Joon-ho.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych