Mission: Impossible – The Final Reckoning ma być ostatnią odsłoną popularnego cyklu filmów akcji. Przynajmniej tak się mówiło jeszcze przed premierą produkcji, bo oczywiście wyniki finansowe mogą wszystko zmienić. Jednak nie zmienia to faktu, że oglądając omawiane widowisko cały czas miałem wrażenie, jakbym oglądał laurkę stworzoną dla serii. Niestety nie we wszystkich momentach granie na sentymencie sprawdziło się w historii. Przede wszystkim niektóre nawiązania do poprzednich części były po prostu wymuszone i nie pasowały do narracji. Chodzi między innymi o pojawienie się pewnej postaci związanej z antagonistą jednego z filmów cyklu. Oczywiście było tego o wiele więcej. W czasie seansu czułem się jakbym oglądał The Best Hits cyklu, który lubię, jednak nie wszystkie wspomniane hity działały na korzyść nowej opowieści.
Mam wrażenie, że Christopher McQuarrie, który przeniósł tę serię na inny poziom widowiskowości, chciał, aby potencjalne zakończenie wykorzystało udane chwyty, ale z jeszcze większą pompą. Mieliśmy finałową scenę z pościgiem helikopterów, teraz wykorzystajmy do tego samoloty. Była wcześniej sekwencja z nurkowaniem, tym razem wsadźmy Ethana Hunta do łodzi podwodnej. Były bomby atomowe, tym razem wykorzystajmy cały światowy arsenał nuklearny. Przykłady można by mnożyć. Dlatego podejrzewam, że spore grono widzów będzie miało w trakcie oglądania filmu deja vu. Jednak należy zaznaczyć, że pod względem realizacyjnym scen akcji nie da się do czegoś przyczepić, ponieważ to ogromny kunszt ekipy i powód, dla którego nowe Mission: Impossible trzeba obejrzeć na wielkim ekranie.
Bowiem sekwencje akcji to najmocniejszy element omawianej produkcji. Pierwsza godzina jest nieco za bardzo przegadana, twórcy zrobili za długą ekspozycję. Kilka scen można było spokojnie wyciąć i skrócić film o jakieś pół godziny. Jednak, gdy w końcu w drugim akcie dochodzimy do akcji goniącej akcję, to jest to znakomita kwintesencja całej serii. Wszystko znajduje się na właściwym miejscu i widz może siedzieć już do końca seansu na skraju fotela. Druga połowa produkcji jest widowiskowa w najlepszym tego słowa znaczeniu. To po prostu czysta rozrywka, kwintesencja tego, dlaczego powstało kino. Sekwencja w łodzi podwodnej trzyma w napięciu praktycznie w każdej minucie. Finałowa rozgrywka w Afryce to znakomite kino akcji, a scena z samolotami to mistrzostwo świata realizacji.
Fabularnie natomiast film nawiązuje do kina akcji lat 80. z jego plusami i kilkoma wadami. Bowiem dostajemy w opowieści dziury fabularne. Jednak nie psują one tak opowieści, jak się spodziewałem. Główny czarny charakter praktycznie w tej historii nie istnieje. Twórcy bowiem ustawiają Byt jako głównego złego, a Gabriela, który miał ogromny potencjał, zrzucają na trzeci plan. Jednak mimo wszystko historia trzyma w napięciu i wszedłem w nią bez zawahania. McQuarrie pięknie nawiązał do klasyki kina akcji. Wyciągnął to, co w innych produkcjach byłoby głupie i nie do przyjęcia i zrobił z tego coś, co wciąga. Miałem kilka momentów zwątpienia, ale ostatecznie wszedłem z bohaterami w historię i zostałem z nimi do końca.
Pod względem aktorskim nowa/finałowa odsłona serii wypada naprawdę dobrze, choć chciałoby się niektórym osobom dać więcej czasu na ekranie. Jedną z takich osób jest Hannah Waddingham. Szkoda, że jej rola jest praktycznie symboliczna, ale i tak aktorka wyciska z niej wszystko. Tom Cruise to w kinie akcji klasa sama dla siebie i tego nawet nie trzeba wspominać. Jednak wykrzesał jeszcze z siebie sporo dramaturgicznej energii, którą kupiłem. Simon Pegg i Ving Rhames znakomicie uzupełnili głównego aktora i dali emocjonalny ładunek, który był potrzebny tej serii. Jestem ogromnym fanem Pom Klementieff, która z każdą swoją kreacją daje coś nowego. W tym wypadku zobaczyłem ludzką stronę jej bohaterki, kochającą i współczującą. Mógłbym z nią przejść przez całą historię, nawet bez Toma Cruise’a. Hayley Atwell to kolejna znakomita postać. Chciałoby się jej jeszcze więcej, nawet mógłbym zobaczyć spin-off serii z jej udziałem. Angela Bassett dała kolejną po drugiej Czarnej Panterze kreację mocno emocjonalną, która zapada w pamięć. Zatem aktorsko omawiany film to pierwsza liga.
Mission: Impossible – The Final Reckoning to udane zakończenie (?) przygody Ethana Hunta. Chociaż nie ukrywam, że chciałbym dostać coś o wiele bardziej epickiego. Nie zmienia to faktu, że to dobry film.