Splinter Cell: Deathwatch – recenzja serialu. Teoria chaosu Wujka Sama

Splinter Cell: Deathwatch to pierwsza w historii serialowa adaptacja uznanej serii gier wideo. Oceniam jak wypadła produkcja Netflixa bez spoilerów.

Splinter Cell: Deathwatch
fot. Netflix

Seria gier Ubisoftu spod szyldu Splinter Cell przez lata miała problemy z zaadaptowaniem jej na medium filmowe. Swego czasu z projektem byli nawet związani reżyser Doug Liman oraz Tom Hardy, który miał się wcielić w kultową postać Sama Fishera. Jednak ostatecznie nic z produkcji nie wyszło. Wydawało się, że już nigdy nie zobaczymy przygód Fishera na wielkim czy małym ekranie w formie innej niż gra. Jednak okazało się, że Netflix i francuskie studio animacji FOST pracują nad serialem animowanym z uniwersum Splinter Cell o podtytule Deathwatch. Produkcja właśnie wpadła do serwisu streamingowego z wszystkimi ośmioma odcinkami, zatem nie pozostaje mi nic innego jak ją ocenić. A jest co oceniać.

Wizja starego Sama Fishera, będącego na szpiegowskiej emeryturze w połączeniu z młodą agentką Zinnią McKenną w wypadku omawianej produkcji sprawdziła się naprawdę nieźle. Bardzo dobrze w wielu scenach wypada misz masz doświadczenia ikonicznego bohatera serii z nieopierzeniem i gorącą krwią nowej agentki. Mimo że Fisher zwykle jest samotnym wilkiem, to w przypadku produkcji Netflixa jego działalność w duecie z McKenną nadaje mu ciekawego, mentorskiego sznytu w historii. Świetnie obydwoje bohaterów działa na zasadzie kontrastu. Z jednej strony Zinnia ze swoim niepohamowanym pragnieniem zemsty, który trochę wprowadza ją w sztampę, ale koniec końców postać się broni. Z drugiej Fisher, wiele już w swojej pracy widział i stracił kilka ważnych dla siebie osób, jednak wie, że zemsta na gorąco nie ma sensu. To sprawia, że chciałem oglądać dwoje agentów z odcinka na odcinek.

Przede wszystkim Splinter Cell: Deathwatch to rasowy thriller szpiegowski z dobrze napisaną historią, choć i w niej zdarzy się kilka głupotek fabularnych, głównie w działaniu Zinnii, której niektóre wybory były mało logiczne, ale również niebezpieczne dla niej samej. Nie zmienia to faktu, że główny wątek został sprawnie napisany, może w niektórych momentach zbyt schematycznie, ale nie zmienia to faktu, że oś historii, wokół której budowana jest reszta elementów, na samym końcu broni się sposobem poprowadzenia i niezłym twistem na finałowym akcie. Co najważniejsze intryga jest również zakorzeniona w przeszłości Sama, co nadaje jej drugiego dna. Jeśli nie graliście w żadną z gier z serii, nie martwcie się, twórcy za pomocą retrospekcji zgrabnie nakreślają genezę pewnych problemów Fishera.

Spora część serialu dzieje się w Polsce i mam mały problem z tym faktem. Jednak nie chodzi w tym wypadku o sposób przedstawienia naszego kraju w produkcji, ale o sposób animacji i trochę realizmu. Wielu turystów z innych krajów Europy wie bowiem, że na rynku w Gdańsku nigdy nie ma takich pustek, jak w przypadku sekwencji z serialu. A przedstawienie meczu reprezentacji Polski w piłkę nożną, gdzie Robert Lewandowski, nawet na najbardziej podstawowym poziomie animacji, nie posiada żadnej cechy, która go przypomina, również nie pomaga odbiorcy znad Wisły. Jednak są to tak naprawdę szczegóły, ponieważ rysunkowa animacja, którą zastosowano w produkcji sprawdza się bardzo dobrze, poza kilkoma momentami, między innymi dwoma, o których wspomniałem wyżej.

Splinter Cell: Deathwatch
fot. Netflix

Twórcą omawianego serialu jest Derek Kolstad, czyli naczelny scenarzysta serii o Johnie Wicku. Nie da się ukryć, że jeśli chodzi o sceny walki, które otrzymaliśmy w animacji mają one sznyt choreografii walk z akcyjniaków z Keanu Reevesem w roli głównej. To oczywiście działa jak najbardziej na plus dla produkcji. Sceny akcji ogląda się bardzo dobrze, wszystkie potyczki w produkcji od strzelanin po walkę wręcz, mają w sobie wiele widowiskowości, ale również i surowość. Spokojnie można byłoby je odwzorować w aktorskiej wersji i działałyby nadal znakomicie, ponieważ mają w sobie sporo realizmu. Już sama początkowa sekwencja w kryjówce, którą infiltruje Zinnia McKenna sprawiła, że byłem ciekaw, co wydarzy się później pod względem walorów kina akcji. Trzeba również przyznać, że poziom brutalności w produkcji jest całkiem spory, dlatego zdecydowanie nie polecałbym jej młodszym widzom. To zdecydowanie projekt dla starszego odbiorcy. Jednak brutalizm produkcji nie jest tylko wizualnym wymykiem podbijającym kategorię wiekową, ponieważ pięknie wpasowuje się w surowy klimat opowieści.

Splinter Cell: Deathwatch to udana próba przekucia historii Sama Fishera na serialowe medium. Sprawnie napisana fabuła i dwie główne postacie, przy których znakomitą dubbingową prace wykonali Liev Schreiber i Kirby Howell-Baptiste, a do tego bardzo dobrze zrealizowane sceny akcji. Nie ukrywam, że chciałbym zobaczyć kolejny sezon.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych