Adaptacje filmowe lub serialowe gier mają swoją burzliwą historię. Z jednej strony mamy takie produkcje jak “The Last of Us”, z drugiej natomiast “Resident Evil: Remedium”. Teraz otrzymaliśmy “Fallout” i na całe szczęście produkcja spokojnie może usadowić się po 1. sezonie w tej pierwszej grupie. Od razu zaznaczę, że nie grałem w żadną część serii gier, dlatego nie będę w tekście wymądrzał się na temat, jak dobra jest to adaptacja. Po prostu skupię się na serialu jako takim. A jeśli o to chodzi, to twórcy produkcji znaleźli metodę na przekazanie historii post-apo w świeży sposób, inny niż to, co do tej pory widzieliśmy na ekranach kin czy telewizorów. Przede wszystkim znakomicie łączą w produkcji ogromną grozę i beznadzieję świata przedstawionego z makabrycznym, czarnym humorem, który w tym wypadku znakomicie pasuje do opowieści.
Osoby odpowiedzialne za omawiany serial znakomicie grają w nim sprzecznościami. Bardzo mroczne, często nawet ocierające się o gore sekwencje są świetnie realizowane na kontrapunkcie z wesołą, przyjemną muzyką lub zaraz łagodzone jakąś humorystyczną sceną. Świat przedstawiony w produkcji jest bardzo specyficzny i traktowanie go zbyt poważnie od początku do końca sezonu po prostu nie mogłoby zadziałać. Dlatego twórcy wymyślili sposób na prowadzenie historii, który sprawdza się fantastycznie. Widać na każdym kroku, że świetnie bawili się kontrastując wiele aspektów historii, tak aby stworzyć coś angażującego. I tak się stało, ponieważ “Fallout” dzięki specyficznemu podejściu do tematu post-apo fascynuje, mimo wielu makabrycznych rzeczy na ekranie i przede wszystkim chce się włączyć kolejny odcinek. Znakomicie bowiem brud Pustkowia łączy się na ekranie ze sterylnością krypt, groza pięknie przeplata się z humorem, a śmierć i wszechobecna beznadzieja stanowi symbiozę z lekkością i szukaniem dobra w mroku. Brzmi jak coś, co nie do końca mogłoby się udać na ekranie. Jednak Jonathan Nolan i spółka udowodnili, że się da.
Jeśli chodzi o fabułę, to produkcja Prime Video stanowi znakomite połączenie kilku gatunków w obrębie jednej historii. Opowieść drogi bowiem bardzo dobrze przechodzi w pewnym momencie w wciągający thriller typu mystery, by za chwilę zamienić się w western, a jeszcze w kolejnych odcinkach w brawurowy akcyjniak. Do tego należy dodać sporą dawkę czarnej komedii, horroru i historii inicjacyjnej, a otrzymujemy bardzo ciekawy koktajl. Przede wszystkim twórcy nie nawrzucali do serialu różnych konwencji, tylko po to, aby były. Każdy z elementów jest znakomicie przemyślany i sprawnie przenika się z innymi koncepcjami w produkcji. Przy tym oferuje wiele interesujących rozwiązań w swoim zakresie, dodatkowo płynnie przechodząc w większy obraz całej historii. Dla przykładu opowieść drogi, jaką operują twórcy daje nam fantastycznie rozwiązaną przemianę głównej bohaterki Lucy. Historia z gatunku mystery natomiast cały czas podbija napięcie w produkcji, podrzuca widzowi tropy, by cały czas utrzymać ciekawość, co kryje się w Krypcie 31. W ten sposób do produkcji wpadł bardzo ciekawy element detektywistyczny. Nie otrzymujemy żadnego narracyjnego chaosu, wszystko działa płynnie, oferując kawał dobrej rozrywki.
A w tym wszystkim otrzymujemy znakomicie dobrany casting. Przede wszystkim Ella Purnell bardzo dobrze prezentuje się w roli Lucy. Aktorka pięknie potrafi oddać naiwność swojej bohaterki, związaną z życiem od urodzenia w krypcie. Przy tym jednak świetnie przeprowadza metamorfozę Lucy w serialu od zagubionej, wręcz głupio postępującej dziewczynki, do wiedzącej czego chce wojowniczki. Jej przemiana to prawdopodobnie najmocniejszy element produkcji, choć mam jeszcze kontrkandydata. A jest nim nie kto inny, jak Walton Goggins w roli Coopera/Ghula. Aktor bardzo dobrze łączy w sobie dwie postacie – znudzonej gwiazdy Hollywood z bezwzględnym rewolwerowcem, który lubi rzucić żartem przed egzekucją przeciwników. Historia jego pochodzenia to kawał bardzo dobrego scenopisarstwa. Przy tym twórcy zostawili jeszcze sporo pola do rozwinięcia jego opowieści. Na wyróżnienie zasługują również Aaron Moten jako Maximus i Moises Arias jako Norm. Pierwszy na przestrzeni całego sezonu dostaje ciekawie napisaną przemianę, przy tym dobrze łącząc w swojej postaci bezwzględność z empatią. Drugi natomiast stanowi rodzaj sprawnie napisanego przewodnika po zwyczajach i tajemnicach krypt.
“Fallout” pokazuje w swoim 1. sezonie, że gry mogą mieć znakomicie zrealizowane, świetnie napisane i bardzo dobrze zagrane adaptacje. Jednak muszą się za to brać osoby, które rozumieją materiał źródłowy. Po tym, co zobaczyłem w debiutanckiej odsłonie, czekam z utęsknieniem na kolejny sezon produkcji Prime Video.