“Akademia Pana Kleksa” jest tym dla Polaków, czym seria o Harrym Potterze dla Brytyjczyków. To kulturowe dziedzictwo, które stanowi literacką świętość. Dlatego próba adaptacji na medium filmowe musi od początku borykać się z pewnymi oczekiwaniami widzów. I nowa wersja trochę miała pod tym względem pod górkę. Jednym z najważniejszych argumentów przeciwników była zmiana głównego bohatera, Adasia Niezgódki, na Adę Niezgódkę. Ja jednak muszę stanąć w obronie tej decyzji castingowej. Tak naprawdę Antonina Litwiniak, która wciela się w uczennicę pana Kleksa, jest jednym z najjaśniejszych punktów omawianej produkcji. Młoda aktorka doskonale czuje się w swojej kreacji. Podchodzi do niej z odpowiednim luzem. Jednak gdy przychodzi moment bardziej emocjonalny, to również sprawdza się w nim bardzo dobrze.
Chociaż nie ukrywam, że jeden wątek Ady jest niezmiernie irytujący w omawianej produkcji. Chodzi o jej relację z Albertem, której praktycznie nie ma. Jednak scenarzyści cały czas traktują ją, jakby to był jeden z najbardziej emocjonalnych i najlepszych elementów filmu. Niestety tak nie jest. Wątek więzi obydwu postaci został bardzo słabo napisany, spłycony do granic możliwości. Przez to niektóre sceny z Adą i Albertem nie mogą w ogóle wybrzmieć. I właśnie scenariusz jest najsłabszym punktem całej produkcji. Mam wrażenie, że gdzieś zniknęło jakieś pół godziny filmu, które pozwoliłoby rozwinąć większość wątków. Niestety tak się nie stało i opowieść została potraktowana bardzo skrótowo. Jeszcze nie zdążyłem wczuć się w losy bohaterów, a już miałem do czynienia z finałem. Spokojnie można było poświęcić jeszcze trochę czasu na niektóre wątki, aby je doszlifować, między innymi na wspomniany, związany z Adą i Albertem. Szczególnie, że jest to punkt wyjścia do kolejnej odsłony. A tak historia wygląda miejscami, jakby była na podstawie szkicu scenariusza, a nie jego finalnej wersji.
Skutkiem średniego scenariusza jest również to, że mamy za mało pana Kleksa w opowieści z nim w tytule. Rozumiem, że sama postać miała występować jako ogromne wsparcie dla Ady. Niestety w pewnym momencie twórcy traktują bohatera bardzo marginalnie. Wyrzucają go na drugi plan lub nawet całkowicie pozbywają się z opowieści. Jest to spory błąd, ponieważ Tomasz Kot to strzał dziesiątkę, jeśli chodzi o obsadę roli Kleksa. I gdy pojawia się w poszczególnych scenach, to wyciska do maksimum czas, który został mu podarowany. Aktor jest zabawny i charyzmatyczny, widać, że bawi się swoją ekranową kreacją. Dlatego bardzo żałuje, że Tomasz Kot nie otrzymał o wiele większej ilości scen, w których mógłby zachwycać widzów swoim talentem.
Natomiast pod względem wizualnym nowa “Akademia Pana Kleksa” to prawdziwe mistrzostwo świata. Zaryzykuje nawet stwierdzeniem, że produkcja, jeśli chodzi o efekty, nie odstaje od hollywoodzkich widowisk. Zdjęcia, scenografia oraz użyte w produkcji CGI robią ogromną robotę, potrafią wyciągnąć piękno oraz mrok z poszczególnych sekwencji. Lokacja tytułowej akademii sprawia, że zbieramy szczękę z podłogi, a groźna kraina wilkusów to lepsze Kaer Morhen niż to z serialu Netflixa o wiedźminie. To samo tyczy się genialnego soundtracku. Każda piosenka użyta w filmie bardzo wpada w ucho. Po wyjściu z seansu zaraz włączyłem sobie playlistę z produkcji i od tamtej pory przesłuchałem ją już jakieś kilkanaście razy. Doskonale skomponowany soundtrack, od bardzo energetycznych numerów po piękne ballady, które potrafią wzruszyć odbiorcę. Nic, tylko się zachwycać.
“Akademia Pana Kleksa” mogła być jednym z najlepszych filmów roku. Projekt ma kilka silnych stron, od kreacji głównej bohaterki po genialną sferę wizualną. Niestety wszystko niweczy słaby scenariusz. Szkoda, bo ogromny potencjał został wykorzystany zaledwie w połowie.