Awatar: Ostatni władca wiatru – serial społecznie z[Aang]ażowany [RECENZJA]

Awatar: Ostatni władca wiatru to nowy serial Netflixa, który stanowi aktorską wersję uwielbianego serialu animowanego. Oceniam produkcję bez spoilerów.

Awatar: Ostatni władca wiatru
fot. Robert Falconer/Netflix © 2023

Serial “Awatar: Ostatni władca wiatru” miał pod górkę już od czasu ogłoszenia, że w ogóle powstanie. Po pierwsze przez to, że twórcy biorą na warsztat ukochany przez widzów na całym świecie serial animowany. A po drugie, że Netflix ma połowiczną skuteczność, jeśli chodzi o dobre adaptacje popularnych animacji. Z jednej strony mamy choćby znakomite “One Piece”, natomiast po drugiej taki koszmarek jak “Death Note”, które nijak miało się do wybitnego oryginału. Jednak śmiało mogę już po obejrzeniu całego sezonu stwierdzić, że aktorski “Awatar” znajdzie się zdecydowanie w tej pierwszej grupie. To produkcja niepozbawiona wad, ale nie sprawiają one, że gdzieś gubi się frajda z oglądania ekranowej historii.

Przede wszystkim czapki z głów przed osobami odpowiedzialnymi za stronę wizualną i choreografie walk w produkcji. Te elementy osiągnęły w serialu Netflixa poziom mistrzowski. Strona wizualna jest przepiękna. Począwszy od projektów poszczególnych lokacji, przez postacie CGI, na używaniu żywiołów w walce kończąc. Bo właśnie ten ostatni składnik wyróżnia “Awatara” na tle innych produkcji. Twórcy wykazali się ogromną pomysłowością na ciekawe zaprezentowanie na ekranie magii żywiołów. Lodowe dyski, ogniste bicze czy wychodzące z ziemi skały, to wszystko wypada znakomicie. Po prostu chce się oglądać każdą potyczkę, ponieważ wszystkie z nich to popis wizualnej mocy osób odpowiedzialnych za projekt. A gdy połączymy to z choreografiami walk rodem z filmów kung fu, to otrzymujemy zostające na stałe pod powiekami po zakończeniu oglądania sekwencje. Spokojnie każdą ze scen akcji w produkcji można w zapętleniu pokazywać osobom, które w przyszłości chcą zajmować się wizualną stroną filmów i seriali.

Przy tym twórcy bardzo dobrze na ekranie ukazali cały świat przedstawiony. Podobało mi się, jak wyodrębniono wyjątkowość i wszelkie oryginalne cechy poszczególnych narodów w produkcji. Przede wszystkim jednak naprawdę dobrze ograno zmiany jakie zaszły w społeczeństwach w czasie wojny. Znakomicie na ekranie ukazano nieufność, jaką posługują się ludzie, ich niepokój oraz w wielu miejscach ogromny strach. A w tym wszystkim historia Awatara. Opowieść jaką otrzymaliśmy w 1. sezonie działa. Chociaż nie da się ukryć, że w pewnych momentach niektóre wątki zostają spłycone (jak ten z Jetem), a niektóre wydają się przydługie. Ale koniec końców nie przeszkadza to w oglądaniu. Wszystko dzięki bardzo dobremu castingowi. Co jak co, ale Netflix z tym elementem radzi sobie bardzo dobrze. Młodziutki Gordon Cormier potrafi udźwignąć produkcję na swoich barkach. Znakomicie sprawdza się jako Aang. Przede wszystkim świetnie udaje mu się uchwycić poczucie winy, jakie nasz bohater ma po latach nieobecności, zostawiając narody, które ma chronić.

Kiawentiio świetnie prezentuje się w roli Katary. Jest jednocześnie urocza i pełna spokoju, ale przy tym pełna energii, zadziorna i lubiąca postawić na swoim. Młoda aktorka naprawdę nieźle poukładała sobie w głowie bohaterkę, w którą się wciela. Sokka w oryginalnym serialu jest trochę głupkowaty, ale gdy trzeba stanąć na wysokości zadania wychodzi z niego mężny, honorowy wojownik. Ian Ousley potrafił to fantastycznie oddać w aktorskiej wersji. Jednak chyba najbardziej w całym serialu podoba mi się wątek Zuko. Dallas Liu momentami trochę za bardzo szarżuje w swojej kreacji. Jednak trzeba oddać aktorowi oraz scenarzystom, że bardzo dobrze poprowadzili postać i jej przemianę w 1. sezonie. W wypadku Zuko znakomite uzupełnienie stanowi Iroh, w którego wciela się Paul Sun-Hyung Lee. Aktor fantastycznie pokazuje złożoność postaci, z jej grozą, ale przede wszystkim dobrym, przepełnionym bólem sercem.

Awatar: Ostatni władca wiatru – zdjęcia

Avatar: Legenda Aanga

Avatar: Ostatni władca wiatru

fot. Netflix

Avatar: Legenda Aanga

Avatar: Ostatni władca wiatru - Zhao

fot. Netflix

Avatar: Legenda Aanga

Avatar: Ostatni władca wiatru - Ozai

fot. Netflix

Avatar: Legenda Aanga

Avatar: Ostatni władca wiatru - Azula

fot. Netflix

Avatar: Legenda Aanga

Avatar: Ostatni władca wiatru - Zuko

fot. Netflix

Avatar The Last Airbender

Awatar: Ostatni władca wiatru - 22 lutego

fot. Netflix

Avatar The Last Airbender

Avatar The Last Airbender - Zuko

fot. Netflix

Avatar The Last Airbender

Avatar The Last Airbender - Katara

fot. Netflix

Avatar The Last Airbender

Avatar The Last Airbender - Sokka

fot. Netflix

Avatar: Legenda Aanga Avatar: Legenda Aanga Avatar: Legenda Aanga Avatar: Legenda Aanga Avatar: Legenda Aanga Avatar The Last Airbender Avatar The Last Airbender Avatar The Last Airbender Avatar The Last Airbender

Trochę mam problem z trzema ważnymi postaciami na drugim planie. Zhao w wykonaniu Kena Leunga to po prostu standardowy złol z wielu innych produkcji. Nie ma ciekawych motywacji, napędza go tylko władza. A to za mało, żeby zaciekawić widza. Władca Ognia Ozai, w którego wciela się Daniel Dae Kim ma kilka ciekawych scen, jednak jak na razie to nie wystarcza, abym napisał o nim, że wybija się ponad przeciętność. Azula prezentuje się o wiele lepiej na tle podanych wcześniej antagonistów. Jednak szkoda, że twórcy nie pogłębili jeszcze bardziej jej rozterek i motywacji, które nią kierują. Mam nadzieję, że poprawią to w kolejnym sezonie, jeśli taki powstanie.

“Awatar: Ostatni władca wiatru” w swoim drugim podejściu do aktorskiej wersji w końcu daje dobrą rozrywkę, ale w parze za tym idzie również interesująca historia, która wyciąga to, co najlepsze z oryginału. Polecam.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych