Civil War – The Last of Us [RECENZJA]

Civil War to nowy film w reżyserii Alexa Garlanda, twórcy Ex Machiny. Tym razem filmowiec postawił na dramat wojenny. Oceniam bez spoilerów.

Civil War
fot. A24

Alex Garland jest dzisiaj jednym z najbardziej kreatywnych twórców w Hollywood, który jest znany ze swojego autorskiego podejścia do kina. “Civil War”, czyli jego najnowsza produkcja, tylko potwierdza to zdanie. Tym razem reżyser sięgnął po gatunek dramatu wojennego. Jednak przy okazji oczywiście wywrócił historię na swoją modłę. Z opowieści o dwóch fotografkach wojennych i dwóch dziennikarzach przemierzających ogarnięte wojną domową Stany Zjednoczone, stworzył znakomity epos o ludzkiej moralności. Nie bez kozery recenzję nazwałem “The Last of Us”. Konstrukcyjnie bowiem nowy film Garlanda przypomina mi historię o Joelu i Ellie z pierwszej części gry lub “Drogę” Cormaca McCarthy’ego. “Civil War” to fantastyczny film, który pokazuje podróż naszych bohaterów do swoistego jądra ciemności ludzkiej psychiki. Podobnie jak wymienione produkcje, omawiane widowisko bardzo dobrze pokazuje, że czasem najgorszym potworem, jakiego możemy spotkać na naszej drodze jest inny człowiek.

Garland w swoim nowym filmie bardzo dobrze operuje tempem. Jeśli myślicie, że otrzymacie od pierwszej do ostatniej minuty produkcji walki na froncie, to nie jest taka produkcja. Jednak to w żadnym wypadku nie jest zarzut. Garland znakomicie powoli prowadzi swoich bohaterów przez kolejne punkty ich podróży. Z każdą kolejną sceną reżyser jeszcze mocniej wchodzi w mrok, a postacie z filmu doskonale służą za przewodników po najgorszej stronie ludzkości. Brytyjski reżyser udowadnia również przy tym, że aby pokazać grozę wojny nie trzeba dziesiątek żołnierzy, mnóstwa wybuchów i strzelanin na każdym kroku. Wystarczy kilka zdań przekazanych przez żołnierza czy parę prostych ujęć. Mimo że “Civil War” kosztowało 70 mln dolarów, to można uznać film za bardzo kameralny dramat wojenny. Jednak przy tym cały czas widz czuje przez skórę strach głównych bohaterów i zło czające się za każdym zakrętem.

Należy dodać, że Garland bardzo dobrze obmyślił sobie podbijanie napięcia i ekranowej grozy za pomocą muzyki, a czasem nawet jej brakiem. Dźwięk odgrywa bardzo ważną rolę w produkcji, nieważne czy mamy akurat do czynienia z funkową piosenką, która obrazuje walkę żołnierzy czy zwykłą plamą dźwięku, która towarzyszy postaciom w najgorszych momentach ich podróży. Muzyka jest nieodłącznym elementem podróży w głąb ciemności w filmie. Stanowi bardzo mocne, czasem sięgające głęboko do głowy widza tło dla historii. Garland sprawnie łączy wszystkie składowe swojej produkcji, aby dokonać wiwisekcji ludzkości, jej zdemoralizowania, do którego wystarczy jedno silne popchnięcie. “Civil War” jest bardzo subtelny w swoim moralizatorstwie. Jednak filmowiec potrafi doskonale uderzyć w odpowiednim momencie sceną, która zostaje pod powiekami na długo po seansie i zmusza do zastanowienia się nad kondycją społeczeństwa.

To że omawiana produkcja bardziej wchodzi w dramat niż w film wojenny, nie znaczy, że nie znajdziemy w niej widowiskowych sekwencji. Na coś to 70 mln w końcu musiało pójść. Jednak Garland w trzecim akcie jeszcze raz pokazuje swój autorski sznyt. Znakomicie wprowadza widza w sam środek walki, tak, że odbiorca może prawie namacalnie odczuć każdy strzał oddany w pobliżu bohaterów czy wybuch, którego są świadkami. Jest to zdecydowanie jedna z najlepiej nakręconych produkcji przedstawiających działania wojenne, jakie widziałem w ostatnich latach w kinie. Garland bardzo płynnie przechodzi ze spokojnej, powolnej narracji do widowiskowych, pełnych akcji sekwencji z trzeciego aktu filmu. Przez sposób, w jaki reżyser bawi się tempem produkcji, finałowa bitwa robi jeszcze większe wrażenie. Filmowiec znakomicie stopniował napięcie do końcowej potyczki, aby uderzyć jej obrazem z pełną mocą.

A w tym wszystkim obsada dobrana w punkt. Kirsten Dunst bardzo dobrze ogrywa swoją postać niewzruszonej, lekko apatycznej, pozbawionej empatii fotografki Lee. Podejrzewam, że w innym filmie nie polubiłbym jej postaci, jednak w tej konwencji sprawdza się bardzo dobrze, idziemy za nią przez historię. Stanowi ona doskonałą przewodniczkę po grozie wojny. Przede wszystkim jednak bardzo dobrze przez cały film rozwija się relacja fotografki z debiutantką w tej samej profesji, Jessie. Dunst i Cailee Spaeny mają bardzo dobrą dynamikę i znakomicie obserwuje się jak więź mentorka-uczennica przechodzi kolejne etapy. Na kontrze do Dunst fantastycznie sprawdza się Wagner Moura. Może chciałoby się, żeby otrzymał więcej czasu na ekranie, jednak w scenach, w których ma szansę pokazać swój kunszt aktorski, robi to znakomicie. Bardzo dobrze sprawdza się w roli Joela (znowu skojarzenie z “The Last of Us”), dziennikarza, dla którego wojna jest jak narkotyk, napędza go do działania. Do tego trio pięknie swoje trzy grosze dorzuca Stephen McKinley Henderson, który wnosi do dynamiki grupy ogrom spokoju. Wyróżniłbym jeszcze Jesse’iego Plemonsa, który otrzymuje zaledwie scenę, jednak kradnie ją w całości.

“Civil War” to zdecydowanie kandydat do filmu roku. Znakomicie zrealizowany, świetnie zagrany, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Jak najbardziej polecam.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych