“Demeter: Przebudzenie zła” na papierze miało wszystko, aby być bardzo dobrym horrorem. Materiał źródłowy stanowiący część kultowej powieści o Drakuli. Utalentowany reżyser, który pokazał już wcześniej, że dobrze rozumie gatunek. Do tego interesująca, międzynarodowa obsada i klaustrofobiczny klimat, który zapewnia główna lokalizacja produkcji. Jednak ostatecznie z filmu wyszedł nudny, odgrzewany kotlet różnych, znanych bardzo dobrze widzom konwencji z kina grozy. Potencjał w opowieści był ogromny, jednak wydaje mi się, że reżyser Andre Ovredal myślał, że zachwyci widza samą atmosferą zaszczucia oraz postacią Drakuli. I niestety twórca, na którego poprzednich filmach dobrze się bawiłem, tym razem poszedł na łatwiznę. Myślał, że ma w ręku samograj, do którego nie musi wrzucać żadnej twórczej myśli. No i w ostatecznym rozrachunku bardzo się pomylił.
Największym problemem omawianego filmu jest to, że zamiast przerażać, po prostu w pewnym momencie staje się przeraźliwie nudny. Dzieje się tak, ponieważ cały element straszenia widza w produkcji został oparty na przemaglowanych milion razy i bardzo sztampowych jumpscare’ach. Wspomniany element kina grozy można spokojnie ograć w świeży sposób, co doskonale pokazała choćby “Obecność”. Jednak w “Demeter: Przebudzenie zła” wszystkie momenty, które powinny powodować napięcie u widza, były do bólu przewidywalne. W czasie seansu zamiast podnosić mi ciśnienie niektóre sekwencje z Drakulą wywoływały u mnie senność (dosłownie). Jeszcze początek produkcji był ciekawy, gdzie wszystko ogrywano atmosferą tajemnicy. Jednak im dalej w las, tym gorzej, a już sam finał nie miał w sobie ani pomysłowości, ani dużej dawki grozy. Po prostu był. Łatwo można było o nim zapomnieć zaraz po wyjściu z kina. Wielka szkoda patrzeć jak bardzo ciekawy pomysł wyjściowy obraca się w proch na ekranie (w przypadku tego filmu nawet dosłownie).
Jeszcze większa szkoda, bo pod względem realizacyjnym twórcy włożyli ogrom pracy, aby stworzyć na ekranie aurę mroku i zaszczucia. I jeśli chodzi o techniczną stronę horroru, to wszystko działa jak należy. Na słowa uznania zasługuje przede wszystkim sam design Drakuli, który jest wykonany bardzo dobrze. Gdyby potwór mógł straszyć w produkcji tylko wyglądem, to byłoby o niebo lepiej. Do tego sporą robotę wykonuje świetna scenografia, która dba o to, aby widz czuł klaustrofobiczną atmosferę, która towarzyszy załodze statku. Nie byłoby to możliwe bez odpowiedniej pracy kamery, która tylko wzmaga uczucie beznadziei, jakie z tyłu głowy mają główni bohaterowie omawianego horroru. Gdyby oceniać produkcję tylko w kontekście jego strony technicznej, to w przypadku “Demeter: Przebudzenia zła” wszystko zostało wykonane na najwyższym poziomie. Osoby odpowiedzialne za realizację zrobiły wszystko, co mogły, aby wyciągnąć mrok z poszczególnych ujęć. Niestety w parze ze stroną techniczną nie poszła historia, która utknęła w gatunkowych kliszach.
Niestety nie pomagają również bohaterowie, ponieważ w zdecydowanej większości są po prostu nijacy. W czasie seansu łapałem się na tym, że nie mogłem odnaleźć w filmie osoby, której szczerze bym kibicował i martwił się o nią. Tak naprawdę jedynymi postaciami, których los jakoś bardziej mnie przejął w trakcie seansu byli Anna i Kapitan Eliot. Ci bohaterowie mieli jakieś rozterki, coś co mogło sprawić, że można by przejąć się ich losem. Jednak ich potencjał został wykorzystany tylko połowicznie. Nominalnie główna postać w produkcji, czyli Clemens, nie wzbudza żadnych emocji, była mi obojętna w czasie seansu, a to ogromny minus, jeśli masz być jednym z najważniejszych bohaterów w historii. Natomiast reszta załogi stanowi raczej mięso armatnie. Po prostu znajduje się na tytułowym statku. Nic poza tym nie można o nich napisać dobrego. Są tłem, które nie wybija się ponad średnią w żadnej scenie. Może trochę bronią się Wojchek i Toby, ale poza tym mamy do czynienia raczej z standardowym przykładem tego, że nie wiadomo, jak poprowadzić niektóre postacie, gdy mamy ich więcej na ekranie. Jeśli chodzi o innych członków załogi, to Drakula równie dobrze mógłby zabijać kukły na ekranie, wiązałoby to się z podobnym ładunkiem emocjonalnym.
“Demeter: Przebudzenie zła” miało wszystko, aby być bardzo dobrym horrorem. Jednak twórcy za bardzo poszli w sztampowe rozwiązania gatunku i przez to produkcja zamiast straszyć, w większości nudzi.