Dzień Szakala, czyli kultowa powieść z dorobku Federicka Forsytha doczekała się jednej znakomitej ekranizacji z 1973 roku. Tym razem postawiono jednak na uwspółcześnioną wersję w formie serialu. Odcinkowa formuła daje większą możliwość, aby rozbudować główne postacie i poboczne w opowieści. W nowej produkcji dostępnej od 6 grudnia na SkyShowtime mamy do czynienia z pojedynkiem między nieuchwytnym, potrafiącym przeobrażać się jak kameleon płatnym zabójcą a nieustępliwą agentką brytyjskiego wywiadu. Jest to materiał na naprawdę znakomity thriller szpiegowski. Po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków stwierdzam, że omawiana produkcja ma zadatki na coś wyjątkowego i godnego zapamiętania, chociaż nie jest pozbawiona wad.
Jeśli chodzi o główne zadania pierwszych epizodów, czyli zachęcenie widza do kontynuowania historii, to zostałem przekonany do obejrzenia dalszych losów tytułowego Szakala i agentki Bianki. Prowadzenie narracji w pierwszych trzech odcinkach można porównać do rozpoczęcia interesującej partii szachów. Gracze wykonują otwarcie, ustawiają swoją taktykę i wiemy, że to może być ciekawa rozgrywka. Podobnie dzieje się w Dniu Szakala. Na razie dostałem dobrze porozstawiane pionki, ale na danie główne przyjdzie pora. Jednak to, co dostałem do tej pory to kawał dobrego thrillera szpiegowskiego z ciekawą, wielowarstwową, opartą w wielu momentach na aurze tajemnicy fabułą. W serialu otrzymujemy prowadzone równorzędnie dwa wątki, tytułowego Szakala oraz polującej na niego Bianki. Choć ogólny zarys fabuły jest angażujący i zachęcający do kontynuowania opowieści, to w przypadku wątków dwojga bohaterów jeden z nich wypada słabiej od drugiego.
Zdecydowanie lepiej wypada wątek dotyczący tytułowego Szakala. Dzieje się tak, ponieważ składa się na niego o wiele więcej ciekawych elementów, które nakreślili twórcy w omawianych epizodach. Bardzo przypadł mi do gustu wątek dotyczący relacji tytułowego zabójcy z jego partnerką graną przez Ursulę Corbero. Ma on spory potencjał na dalszy rozwój, biorąc pod uwagę fakt, jak kończy się trzeci odcinek. Jestem ciekaw, co dalej się wydarzy. Do tego należy dodać dwa elementy związane ze zleceniami Szakala, gdzie thriller miesza się z dobrze zainscenizowanym kinem zemsty. Jednak to Eddie Redmayne jest sprawcą tego, że element fabuły dotyczący jego postaci jest o wiele lepszy. Laureat Oscara doskonale odnalazł się w roli enigmatycznego płatnego zabójcy. W każdej scenie, w której się pojawia potrafi ją skraść. Przy tym stworzył kreację antybohatera, z którym chce się iść przez historię, a to najważniejsze.
Niestety w przypadku Lashany Lynch jak na razie nie mogę przekonać się do jej postaci, Bianki. Przede wszystkim jej wątek jest gorzej skonstruowany. Nie jest może nudny, ale nie mam poczucia, że popycha fabułę do przodu. Bohaterka cały czas odbija się od jednego telefonu do drugiego, od jednej lokacji do drugiej. Niestety nic z tego pożytecznego dla historii nie wychodzi. Sama Lynch wydaje się, jakby nie czuła swojej postaci, była nią znudzona. Jeśli widzi się, że aktorka na ekranie nie jest do końca w swojej kreacji, to ciężko kibicować jej bohaterce w dalszych działaniach. Dlatego w tym momencie jestem w Team Szakal. Być może to się zmieni w kolejnych odcinkach, ale jak na razie jest to stracony potencjał.
Dzień Szakala to po trzech odcinkach sprawnie zrobiony i zachęcający do dalszego oglądania thriller szpiegowski, dobrze wykorzystujący elementy gatunku. Ma swoje mankamenty, ale nie przeszkadzają one aż tak w oglądaniu.