Planeta Singli 4: Wyspa – recenzja filmu. Biały Lotos po kosztach

Na platformę Netflix trafił film Planeta Singli 4: Wyspa, czyli kolejna część popularnej serii komedii romantycznych. Oceniam bez spoilerów.

Planeta Singli 4: Wyspa
fot. Paweł Drabik

Planeta Singli w swojej pierwszej części absolutnie mnie urzekła i zacząłem wierzyć, że w Polsce można po latach znowu robić komedie romantyczne, które bawią i wzruszają. Kolejne dwie części miały swoje wzloty i upadki, ale dało się je oglądać. Dlatego, gdy zobaczyłem, że Netflix robi czwartą odsłonę, to po nią sięgnąłem. I to był mój błąd. Nigdy powiedzenie “obejrzałem, żebyście Wy nie musieli” nie było dla mnie tak adekwatne przy pisaniu recenzji, jak w tym przypadku, który właśnie czytacie. Bo od razu to zaznaczę. Jeśli macie ochotę na jakiś przyjemny, relaksujący seans wieczorem i zobaczycie, że w ofercie Netflixa jest Planeta Singli 4: Wyspa, to omijajcie ten tytuł szerokim łukiem.

Przede wszystkim twórcy w nowej części zrobili rzecz, która jest niewybaczalna. Mianowicie z bohaterów, których dało się lubić i kibicować im w poprzednich odsłonach zrobili swoiste karykatury. Nie chodzi tylko o główny duet Ani i Tomka, ale również o Bogdana, Olę i Marcela. W nowej części zrobiono z nich do bólu nudne, pozbawione humoru i jakiejkolwiek głębi postacie, którym bliżej do bezbarwnych NPC-ów w grach wideo niż do bohaterów, którzy mają trzymać na swoich barkach całą historię. Czułem aż fizyczny ból patrząc jak tak dobrzy aktorzy jak Maciej Stuhr czy Piotr Głowacki dwoją się i troją w mękach, aby wykrzesać coś ciekawego z tego, co dostali na papierze.

Nie wiem kto wpadł na pomysł, aby tak popsuć lubiane postacie, ale najważniejsze w poprzednich odsłonach były relacje między nimi, związki takich par, jak wspomniani Ania i Tomek oraz Bogdan i Ola. W tym wypadku nie ma żadnych relacji. Z pierwszych zrobili schematyczny obraz pary, której żar związku dawno się ulotnił. Gdyby w taki sposób zostaliby przedstawieni w pierwszej części, to wyszedłbym z kina. Jeśli chodzi natomiast o Bogdana i Olę, to chyba w zamiarze miało być czymś śmiesznym uczynienie z tego pierwszego wielbiciela teorii spiskowych, a w przypadku drugiej strojenia sobie żartów z wieku Oli (kiepski gag nad basenem) i przechodzenia z trybu żalu do naburmuszenia. Niestety kochani scenarzyści, to nie było zabawne, to było żenujące. Właśnie w tym jest ogromny problem omawianej produkcji. Została ona wyciśnięta z humoru. Żarty są na poziomie pijanego wujka na weselu o czwartej nad ranem. W poprzednich odsłonach, nawet tej według mnie najsłabszej, czyli drugiej, coś działało na komediowym poziomie i można było się zaśmiać w czasie seansu. Czwarta odsłona niestety wywoływała u mnie w większości zgrzytanie zębów i ciary żenady.

Przez cały seans miałem wrażenie, że to film po prostu skrojony pod algorytm, Potworek Frankensteina pozszywany z medialnych trendów. Programy randkowe na rajskich wyspach są obecnie popularne, no to wrzućmy taki wątek do produkcji. Tematyka teorii spiskowych jest zawsze w cenie, to dajmy jednemu z bohaterów jakąś historię z tą związaną, ale jeszcze dokręćmy szpilę. Aplikacje randkowe są cały czas na czasie, to zróbmy z tego nieciekawą, przerysowaną wersję. Nawet główny bohater wspomina w jednym zdaniu o freak fightach. Mam wrażenie, że w nowej produkcji zebrano patologię polskich mediów do kupy i powrzucano na chybił trafił do historii. Dlatego w nowym filmie nie ma kompletnie fabuły i absurd goni absurd.

Planeta Singli 4: Wyspa
fot. Paweł Drabik

Podsumowując Planeta Singli 4: Wyspa to porażka na każdym poziomie, od budowania postaci po aspekt komediowy. Uwierzcie mi, chciałbym znaleźć jakiś pozytyw w omawianej produkcji, ale no tak głęboko to ja kopać nie potrafię.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych