“Tylko nie ty” to komedia, której tak naprawdę chyba brakowało w ostatnich latach w kinie. Romantyczna, ale z podejściem do gatunku w luźny sposób, podparty sporą dawką bezkompromisowego humoru. Will Gluck jest specjalistą od pikantnych komedii, które wywracają do góry nogami ideę romantyzmu, którą widzimy w wielu robionych od sztancy komediach powstających jak grzyby po deszczu. I trzeba przyznać, że “Tylko nie ty” jest pewnym powiewem świeżości. Warto jednak od razu zaznaczyć, że wspomniana świeżość nie wynika z samej historii. Bo ta jest zdecydowanie mało oryginalna. Tak właściwie już na samym początku filmu widz może przewidzieć jak potoczy się opowieść i nawet jaki będzie miała finał. Po prostu jest to standardowy schemat prowadzenia narracji w komediach romantycznych z wszelkim repertuarem zwrotów akcji znanych z innych produkcji z tego gatunku.
Wyjątkowość omawianego filmu polega bardziej na podejściu do samych bohaterów i ich relacji. Bardzo podobało mi się, że projekt podchodzi bez grama słodyczy do tematu miłości, nie stara się w żadnym momencie (może z wyjątkiem trochę przesadzonego finału) wpisywać się w jakiś rodzaj wyidealizowanej relacji. Po prostu bierze romantyczną więź z wszelkimi jej plusami i minusami, w zdecydowanej większości z tymi drugimi. Nie ma bawienia się subtelnościami, raczej związek naszych tytułowych bohaterów został na ekranie wyciosany w mocnym poczuciu humoru twórców i słabościach postaci. Żarty są w zdecydowanej większości trafione, czasem bardzo przeciągnięte i mocno dosłowne, ale nadal działają. Scenarzyści nie bawili się w wielopoziomowe, inteligentne gagi. Najzwyczajniej w świecie dali proste żarty i w zaproponowanej na ekranie konwencji zapewniły one sporą dawkę rozrywki (z pewnymi wyjątkami, ale o tym za chwilę). Wiele razy szczerze zaśmiałem się w czasie seansu, podobnie jak reszta sali, na której było koło stu osób.
Jednak trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że w omawianej produkcji granica między celnym, dobrze podanym humorem a cringe’em jest bardzo cienka, a czasem w ogóle jej nie było. Taki jest właśnie skutek uboczny bezkompromisowości na ekranie. Czasem twórcy za bardzo zapędzają się i przekraczają pewien próg dobrego smaku. A w “Tylko nie ty” jest kilka momentów, że zamiast śmiechu pojawiły się u mnie raczej ciary żenady. Nie będę zdradzał oczywiście, o które sceny chodzi, ale na pewno sami się domyślicie w czasie seansu. Widać po nich było, że Will Gluck myślał, że cokolwiek poda odbiorcom, to przyjmą to z rozpędu. Niestety pewne gagi zaproponowane przez twórcę “Łatwej dziewczyny” są po prostu głupie, znajdując się na poziomie podstawówki. Natomiast tam, gdzie pojawiają się pewne niedostatki scenariuszowe produkcja wygrywa czymś innym.
Bowiem najmocniejszym punktem filmu, którym produkcja wygrywa z wieloma innymi reprezentantami gatunku, jest dwójka głównych aktorów. Glen Powell i Sydney Sweeney dają nam bardzo dobre kreacje. Ciekawostka: na film poszedłem chwilę po obejrzeniu “Madame Web” i miałem jak na dłoni dwa skrajne przykłady – w jednym Sweeney ma coś ciekawego do zagrania i wyciągnięcia ze swojej bohaterki, a w drugim mamy do czynienia ze scenopisarską amatorszczyzną z produkcji z uniwersum Spider-Mana. W wypadku “Tylko nie ty” aktorka świetnie odnalazła się w butach swojej swojej bohaterki, Bea. Jest sarkastyczna kiedy trzeba, ale dobrze wychodzi jej również wchodzenie w emocjonalne tony. Natomiast Powell po raz kolejny pokazał, że odnajduje się w takiej konwencji, nie szarżuje, podaje wszystko z odpowiednią lekkością. Jednak najlepiej prezentuje się chemia wspomnianej dwójki. Widać, że po prostu się lubią. Nawet, jeśli gdzieś niedomaga scenariusz, to ich aktorska relacja łata te dziury. To duet, który chętnie chciałoby się jeszcze wiele razy zobaczyć na ekranie.
“Tylko nie ty” to produkcja, która zapewne nie znajdzie się w żadnym rankingu najlepszych filmów roku. To po prostu miła, zabawna i lekka komedia, którą warto obejrzeć, aby poprawić sobie humor.