Złodziej z przypadku – recenzja filmu. Produkcja, której nie zrobił Guy Ritchie

Złodziej z przypadku to nowy film od reżysera Czarnego łabędzia. Tym razem twórca postawił na zupełnie inny gatunek. Oceniam bez spoilerów.

Złodziej z przypadku
fot. Sony Pictures

Zapewne wielu z was, gdy usłyszy Darren Aronofsky, to pierwszym skojarzeniem na pewno nie będzie film kryminalny lub gangsterski. A tu proszę, twórca Requiem dla snu postanowił nakręcić Złodzieja z przypadku, produkcję, która bardzo mocno tonalnie odchodzi od jego poprzednich projektów. Zwiastuny raczej dawały obraz filmu, który mógłby spokojnie stworzyć Guy Ritchie. Jednak niech was nie zwiodą materiały promocyjne. W gąszczu gatunkowego sosu da się dostrzec dramat jednostki, w którym Aronofsky spisuje się znakomicie. Tak naprawdę idąc na omawiany film spodziewałem się gangsterskiej komedii w stylu Przekrętu. Jednak koniec końców Złodziej z przypadku to mroczna, choć nie pozbawiona humoru, opowieść o walce z traumą, stracie i zepsuciu.

Nowa produkcja Aronofsky’ego do zdecydowanie jego najlżejszy dla widza projekt, ale i tak znajdziemy w nim sporo brudu, który pięknie komponuje się z obrazem Nowego Jorku lat 90. XX wieku. W filmie jest to miejsce, które jednocześnie bardzo chciałbym odwiedzić i poczuć jego klimat, jak i uciekać od niego z daleka. Reżyser naprawdę sprawnie balansuje między skrajnościami, przechodząc od bardziej humorystycznych, lżejszych sekwencji, w te, które zostawiają w widzu jakiś rodzaj pustki i poczucia beznadziejności. Twórca potrafi bowiem przeczołgać swojego głównego bohatera, byłego baseballistę Hanka Thompsona. Nawet w pewnym momencie można go utożsamić z biblijnym Hiobem, gdy po kolei spadają na niego coraz gorsze sytuacje. Jest coś fascynującego w obserwowaniu jak nasz protagonistka brnie przez bagno traum, ale nie poddaje się i próbuje wyjść z problemów. Seans Złodzieja z przypadku jest ciekawym doznaniem, ponieważ na przestrzeni niecałych dwóch godzin odczułem rodzaj skrajnych emocji, od radości po smutek.

Natomiast sama intryga, którą dostajemy w produkcji nie jest jakimś wybitnym osiągnięciem scenopisarskim. Raczej sprawnie zrobioną zbitką ze znanych widzom gatunkowych tropów. Nie zmienia to faktu, że Aronofsky sprawnie prowadzi swoich bohaterów, abyśmy się przejęli ich losami i weszli z nimi w bardzo sztampową historię. Duża w tym również zasługa duetu Austin Butler-Zoe Kravitz, którzy mają świetną ekranową chemię. Od razu zatem można wsiąknąć w ich rozterki i problemy oraz utożsamić się z nimi (oczywiście bez całego gangsterskiego garnituru). Butler sprawdza się dobrze jako tryb postaci twój popularny kumpel-sportowiec z liceum. Całkiem nieźle wypada jego metamorfoza od użalającego się nad własnym nieszczęściem przegrywa do gościa, który bierze sprawy w swoje ręce jak Boguś Linda w Psach. Natomiast Kravitz daje sporo serducha do produkcji i ich relacji. To ona jest w pewnym momencie siłą w tym związku sprowadzając Hanka na odpowiednie tory.

Zresztą aktorski skład w produkcji to prawdziwe pudełko czekoladek, o którym wspomina Forrest Gump, w którym każda kolejna jest smaczniejsza od poprzedniej. Aronofsky stworzył prawdziwy dream team, który sprawdza się znakomicie, nieważne czy jest na ekranie pięć czy pięćdziesiąt minut. Wiedziałem już, że Bad Bunny ma talent komediowy, ale w tym wypadku wypadł bardzo dobrze jako trochę przerysowany złol, ale którego kupiłem w pełni. Regina King jest świetna jako policjantka, która ma jednak swoje za uszami. Matt Smith wnosi sporo niewymuszonego humoru do produkcji, ale równocześnie pięknego punkowego chaosu do historii. Jednak prawdziwe aktorskie arcydzieło odwalili Vincent D’Onofrio i Liev Schreiber jako żydowscy gangsterzy Lipa i Shmully. Oni w produkcji najlepiej łączą w sobie demoniczność z jakimś rodzajem dziwnego, czarnego humoru. Jest w nich mrok, ale przy tym coś ludzkiego. Nawet złapałem się na myśli, że chciałbym zobaczyć jakiś spin-off z ich udziałem. To jest duet, który kradnie każdą scenę ze swoim udziałem.

Złodziej z przypadku to świetne połączenie kryminału, komedii gangsterskiej i mrocznego dramatu. Darren Aronofsky zadbał o to, aby widzowie wyszli z kina zadowoleni tym, co zobaczyli na ekranie. Mrok pięknie miesza się z lekkim i lżejszym tonem, a aktorsko otrzymujemy wspaniały spektakl utalentowanych ludzi.

Ocena:
Podziel się

DODAJ KOMENTARZ

secretcats.pl - tworzenie stron internetowych